sobota, 5 października 2013

"Stake Land" (2010), reż. Jim Mickle

Wampiry. Istoty, które w świecie horroru darzę największym szacunkiem. Są to istoty piękne, romantyczne, tajemnicze i śmiertelnie niebezpieczne. Filmy takie jak „Wywiad z Wampirem” czy „Drakula” (1931) doskonale ukazują postać wampira, jednocześnie uzupełniając się wzajemnie i tworząc swoistą mitologię. Krwiopijcy w świadomości ludzkiej istniały od zawsze, nie ma chyba takiego regionu na świecie, który nie miałby swojej wersji potwora, częściej demona niż eleganckiego stworzenia. Generalnie jednak można stwierdzić, że mamy do czynienia z dwoma rodzajami wampirów: te eleganckie, dystyngowane i trapione klątwą nieśmiertelności oraz bestie, przerażające mutanty, bezlitosne maszyny do zabijania, najczęściej będące efektami jakiejś epidemii.

Motyw apokalipsy przerabiany był niejednokrotnie, najczęściej jednak mieliśmy do czynienia z zombie (wcześniej były to różnego rodzaju zmutowane zwierzęta, będące ofiarami eksperymentów naukowych lub promieniowania nuklearnego), rzadziej były to inne istoty. W „Stake Land” wampiryczna epidemia zdziesiątkowała Amerykę, całkowicie rujnując kraj ekonomicznie i politycznie. Poznajemy Martina i Pana. Pan (Mister) uratował niegdyś chłopaka przed wampirem, który zabił jego rodzinę (uwagę zwróci tu z pewnością scena morderstwa niemowlęcia), przygarnął sierotę i nauczył go walki z potworami. Widzimy zacieśniającą się między nimi więź, spotykamy innych ocalałych m.in. ciężarną Belle i… wsiąkamy w fabułę. Ku mojemu zaskoczeniu tak standardowa historia na motywie apokalipsy zdołała wciągnąć mnie bez reszty i życzyłem szczęścia grupie, która z czasem będzie liczyć sobie 5 osób walczących o przetrwanie.
Ogromną zasługę ma w tym Nick Damici, grający Pana. To jest właśnie coś, co w Stanach nazywa się badass, czyli twardziel, który z uśmiechem na ustach dokonuje czynów, których pozazdrościć mogą inni, definiując tym samym pojęcie szaleństwo z zimną krwią (wiem, brzmi dziwnie, ale jedynie w ten sposób mogę to przekazać). Tak czy inaczej to właśnie ta postać jest przeze mnie najbardziej lubiana, nie Martin, który będąc głównym bohaterem i jednocześnie narratorem historii, długo ewoluuje i trochę zbyt długo pozostaje strachliwym nastolatkiem. Pan jest jednocześnie ojcem i mentorem, potem staje się liderem grupy i nie bez przyczyny. Najlepiej poznał smak walki z wampirami i to on najbardziej chce dotrzeć do ziemi obiecanej, Nowego Edenu, mieszczącego się w Kanadzie.
Podczas oglądania filmu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że nie jest to tylko horror. To także bardzo ciekawe podejście do połączenia grozy z kinem dramatycznym. Losy bohaterów dołączających do Martina i Pana, jak i ich historie zaskakują i powodują przywiązanie do postaci. Zakończenie jest kwintesencją wszystkiego, co dane nam było obejrzeć, kogo dane nam było poznać i polubić czy nie. Jedyne, co chciałbym zarzucić „Stake Land” było wrzucenie postaci Głównego Złego tak jakby na siłę. Ma to wprawdzie związek z jedną z ocalałych, lecz mam wrażenie, że można to było rozwiązać lepiej.
„Stake Land” jest horrorem niskobudżetowym (całkowity koszt produkcji oscyluje wokół 650 000 dolarów, czego prawie nie widać podczas seansu), w związku z tym raczej nie liczę na to, że film zdobędzie rzeszę fanów. A szkoda, bo z pewnością warto przyjrzeć się obrazowi, który rzuca nowe światło na wampiry. Warto także dla Nicka Damiciego, który odwalił kawał dobrej roboty łowcy wampirów. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz