czwartek, 21 lutego 2019

"Dead Space" (2008)


Gry komputerowe bez wątpienia są medium, które bez cienia przekory można postawić obok filmu. Oczywiście, są ludzie, którzy będą tutaj bić pianę, ale pozwólcie mi przedstawić pewną teorię, bo jak pewnie zauważyliście, zdecydowana większość popełnianych przeze mnie tekstów ma dość jasny związek z X muzą. Kinematografia grozy jest dla mnie najważniejsza, ale uwielbiam również gry, w tym, rzecz jasna, horrory. Nie trzeba mędrca, żeby stwierdzić, że poprzez pośredni udział w poczynaniach głównego bohatera, jesteśmy bardziej zaangażowani przez co zdecydowanie łatwiej nas nastraszyć. Kwestia tego, czy oglądamy w sumie nie znaczących nam bohaterów czy też stajemy się uczestnikiem wydarzeń, jest bardzo istotna w odbiorze wydarzeń i bodźców. Cały profil psychologiczny i porównania są tematem na osobną rozprawkę, tutaj posłużą mi jako wstęp do opisania dla mnie jednej z najlepszych, a z pewnością jednej z najbardziej rewolucyjnych dla mnie gier wideo, Dead Space.

Jeśli przeczytacie sobie zarys fabularny gry, to nie da się nie ulec wrażeniu że Visceral Games mocno inspirowało się Obcym. USG Kellion, na którego pokładzie służy nasz główny bohater, Isaac Clarke, otrzymuje sygnał alarmowy z USG Ishimura, statku kopalnianego. Clarke, razem z Komandor Zach Hammond oraz specjalista komputerowy Kendra Daniels udają się na statek, aby zbadać sytuację. Po wejściu na pokład, nasza załoga odkrywa, że statek jest opuszczony, a w środku grasują niebezpieczne potwory, szerzej znane jako Nekromorfy. Brzmi znajomo, prawda? To brzmi niemal kropka w kropkę jak w filmie. Dead Space mocno rozwija tę formułę, dodając do mieszanki groteskowo wyglądające potwory, niesamowicie gęstą i dającą ciary atmosferę, dodatkowo nie przeszkadzając graczowi żadną muzyką czy też niepotrzebnymi elementami dźwiękowymi. Wszystkie odgłosy wydaje Ishimura, czy są to pracujące maszyny, czy po prostu cisza, wszechogarniająca, straszna, czasami przerywana przez kontakt z załogą Kelliona lub przez potwory, które nachodzą nas co jakiś czas, wyskakując z szybów wentylacyjnych, czyhając za rogiem lub po prostu atakując z bojowym okrzykiem na... ustach.. wargach.. no nie wiem, krzyczą.


Walka, jak przystało na survival horror, musi być emocjonująca. Tutaj Visceral poszło o krok dalej, walka jest nerwowa, często sami sobie przeszkadzamy panikując jak małe dzieci. Smaczku dodaje fakt, że potworów nie da się tak po prostu zastrzelić czy też pociąć jakimś ostrym narzędziem. Nie, nie, nie, jesteśmy w kosmosie i mamy do czynienia z bestiami, które nie zareagują na byle wystrzał. Nekromorfy trzeba rozczłonkować i na 200% upewnić się, że trup to trup, bo nigdy nie wiadomo. I właśnie to wywołuje największą panikę, przy jednym wrogu jest jeszcze w miarę ok, natomiast w grupie wcale nie jest raźniej, tu nie ma litości, jeden błąd i po nas. Swoją drogą, animacje śmierci bohatera są chyba jedynym powodem, dla którego warto w tej grze ginąć, są one soczyste, brutalne i jeśli tylko na to pozwolimy, będziemy mogli sobie pooglądać jak głębokie wnętrze ma Isaac.

Gameplay w Dead Space jest pierwszorzędnej jakości, jednocześnie prosty i skomplikowany, to od nas zależy jakim bohaterem będzie nasz Pan Inżynier. Czasem gra nam pomaga, chociażby poprzez pomoc w znajdowaniu właściwej ścieżki. Jednym klawiszem możemy sprawdzić gdzie powinniśmy pójść, żeby poczynić progres. Jednocześnie jest to fantastycznie pokazane, taki technologiczny smaczek, tu nie ma miejsca na magię, no chyba że czarną, ale to chyba też nie to. Do samych straszaków idzie się przyzwyczaić, choć twórcy gry są bardzo kreatywni w podejściu do rozgrywki. Czasem jesteśmy wrzucani w stan nieważkości, gdzie mamy do wykonania wszelakie zadania, a nawet jedną walkę z bossem. Wszystko to fajnie wpisuje się w tematykę strachu związanego z eksploracją kosmosu i tym, że nigdy nie wiem, co czeka nas w tej nieskończonej otchłani. W horrorze było to wykorzystane nie jeden raz, ale w grach komputerowych rzadko udawało się uczynić zagrożenie tak rzeczywistym i niemal namacalnym jak tutaj, za co ogromne propsy.

Dead Space jest zdecydowanie wart polecenia i wszelkich pochwał. Szkoda, że EA to EA ("And EA is shit", cytując Jima Sterlinga) i Visceral Games już nie istnieje, kto wie, co jeszcze moglibyśmy ujrzeć, gdyby pozwolono im wykonywać swoją robotę. Warto pograć, zwłaszcza, że nie jest to drogi tytuł. Polecam.

poniedziałek, 11 lutego 2019

"Nie otwieraj oczu" ("Bird Box"), 2018, reż. Susanne Bier


Nie podoba mi się ten film. Proszę, najkrótsza recenzja świata, epitafium domorosłego krytyka filmowego, coś co chyba będzie napisane na moim nagrobku. I to nie jest tak, że nie lubię każdego filmu, który oglądam, z takim nastawieniem już dawno cała ta zabawa zbrzydła by mi i najwyżej dostałbym wrzodów. Do Bird Box (pozwolę sobie tutaj na używanie oryginalnego tytułu, polski brzmi jak tytuł questa nadawanego przez NPC-a, który chce się Ciebie pozbyć) podchodziłem optymistycznie, bo i założenie brzmi całkiem fajnie. Oto bowiem ziemię (a konkretnie na Stany Zjednoczone, bo oczywiście, że tak) zaatakowało... cóż, tutaj miała leżeć zdaje się siła filmu, ponieważ byt, który nas odwiedził jest tak tajemniczy i potężny, że samo spojrzenie wystarcza, aby oszaleć i (w większości przypadków) odebrać sobie życie. Koncept świetny, nie ukrywam, że byłem tym scenariuszem zaintrygowany, choć może w nie sięgnąłbym po tę produkcję, gdyby nie niesamowity hype, który otaczał film ze wszystkich stron. A jak mawiał Yosemite Sam, Jeśli nie możesz z nimi wygrać, to się do nich przyłącz

Zaznaczę w tym momencie, że będę spoilerował cały film, więc jeśli, drogi Czytelniku, jeszcze nie oglądałeś filmu i bardzo Ci na tym zależy, no to daj sobie spokój z tym tekstem, póki co, wolę przeprowadzać merytoryczne dyskusje, niż rozpalać niepotrzebne emocje.

Film zaczyna się dość chaotycznie, bo praktycznie od razu jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, Sandra Bullock przedstawia dwójce dzieci proste, ale bardzo istotne w kontekście przetrwania zasady, z których jedna jest najważniejsza: nie zdejmujcie z oczu przepasek, które Wam dałam. Po wprowadzeniu zaczynamy akcję właściwą, czyli oglądamy jak doszło do tego, że Bullock w ogóle przebywa w tym pomieszczeniu z dwójką dzieci. Poznajemy innych bohaterów, ich historie i sposoby radzenia sobie z sytuacją. Oczywiście dwójka bohaterów zakochuje się w sobie i płodzą dzieci, miłość ponad rozsądek, chciałoby się powiedzieć.


Trzeba sobie jedną rzecz powiedzieć wprost. Nie ma nic złego w sztampie, o ile jest ciekawa, jest zrealizowana poprawnie i generalnie potrafi widza wciągnąć oraz pozostawić po sobie dobre wrażenie. Bird Box jest nudny, jest w nim zero dramaturgii, i mimo tego, że prostym zadaniem wydaje się podążanie tropem, który wyznaczyło już wielu twórców, to ni cholery w tym potworku suspensu. Nawet sceny, które mogły być na prawdę przerażające, padają ofiarą nieudolnego prowadzenia. Weźmy za przykład sceny, w których trójka pozostałych przy życiu postaci przebywa w łodzi, podróżując ku Ziemi Obiecanej. Jaki tu jest zmarnowany potencjał, można pisać prace magisterskie, a licencjat można by bronić 10 lat. Nie wiem, może nie potrafię dostrzec kunsztu aktorskiego Sandry Bullock, ale tam się do ciężkiej cholery nic nie dzieje. W jednej scenie jakiś szaleniec próbuje zerwać opaskę z oczu kobiety, by ta "mogła to ujrzeć". Serio, scena z przysłowiowej dupy, chyba tylko po to, żeby przerwać monotonię kolejnych scen. W dodatku kończy się tak szybko jak się zaczęła, nie pozostawia żadnego śladu na bohaterce, nie robi się ona bardziej czujna, nie jest wyczulona na kolejne dziwne odgłosy (co jest chyba motywem przewodnim tego filmu), NIC SIĘ NIE DZIEJE. 

Ktoś może powiedzieć, że się czepiam, że film jest oparty na mitologii Cthulhu, że tych bytów nie można oglądać na własne oczy, ponieważ może to wpędzić w szaleństwo, którego ludzki umysł nie pojmuje. Punktem zaczepienia są tutaj rysunki, które przynosi Gary i faktycznie coś w tym jest, rysunki przedstawiają postaci z mitologii Lovecrafta i samo doszukiwanie się podobieństw jest jedynym elementem, który w miarę ratuje Bird Box przed byciem kompletną stratą czasu. Ba, może ktoś sięgnie po prozę mistrza i znajdzie w tym swoją niszę (swoją drogą, warto poczytać o Cthulhu, świetna lektura), więc ten obraz nie jest tak całkiem beznadziejny.

Niemniej jednak, Bird Box jest rozdmuchanym produktem, który dzięki dobrej kampanii reklamowej w postaci idiotów i "Bird Box Challenge" obejrzało mnóstwo widzów. Dla mnie jednak był to czas stracony, a biorąc pod uwagę zwłaszcza to, że film trwa ponad 2 godziny, które mogłem spędzić na oglądaniu np. antologii horrorów młodych reżyserów (takich serii na Netflixie nie brakuje, o czym wkrótce), to tym bardziej jest mi szkoda. Nie polecam.