sobota, 24 stycznia 2015

"Następny jesteś Ty" ("You're next"), 2011, reż. Adam Wingard

Adam Wingard to jeden z reżyserów nowej młodej fali horroru. Człowiek, który w 2012 roku stworzy świetne "V/H/S", rok wcześniej daje światu nowy film z podgatunku "home assault", tym razem bardziej w konwencji slashera. Bo tak na prawdę "Następny jesteś Ty" takim właśnie tworem jest i choć przyznać trzeba, że dzięki kilku głupotkom nie będzie to tytuł legendarny (polecam "Funny Games"), to z pewnością zajmie wysoką pozycję w moim prywatnym rankingu filmów na "czwórkę". Ale od początku..
Rodzina Davisonów zbiera się w domu rodziców, aby uczcić ich rocznicę ślubu. To, że nie jest to rodzina bez problemów dowiadujemy się w zasadzie od pierwszego spotkania Crispiana i Drake'a, w zasadzie żadne z rodzeństwa za sobą nie przepada, szybko jesteśmy świadkami awantury pomiędzy braćmi. W czasie sprzeczki nieznany sprawca za pomocą kuszy zabija Mięso Armatnie nr 1 (wybaczcie, ale formuła slasherów wymaga na mnie używanie oficjalnych imion dla postaci, które nie mają absolutnie żadnego znaczenia dla fabuły). Wtedy właśnie rozpoczyna się walka o przetrwanie, podczas której Davisonowie muszą się zmierzyć z bezwzględnymi zabójcami oraz wilkiem w owczej skórze...
Absolutną gwiazdą filmu jest Erin, grana tu przez Sharni Vinson ("Step Up 3D"). Postać ta jest absolutną definicją słowa "badass", nie tylko od początku zachowuje zimną krew, ale równie szybko zaczyna walczyć z napastnikami, nie jest bezbronną ofiarą. Ba, do tego stopnia nią nie jest, że opracowuje różne zmyślne pułapki, które koniec końców skutecznie niweczą plany antagonistów. I choć nie wypada psuć zakończenia, to w finałowej scenie jest rewelacyjna, skutecznie odpierając ataki dwojga oponentów. Bez mrugnięcia udziela pomocy, mam jednak jedno zastrzeżenie w scenie podczas której wiecznie (jej zdaniem) niedoceniana przez rodzinę Kelly, pragnie pomóc i pobiec po kogokolwiek, wtedy właśnie ani Erin ani ktokolwiek z rodziny bez żadnych wątpliwości zawierza powodzenie całej tej szalonej operacji właśnie Kelly. I jakkolwiek efektownie się to nie kończy, to jest to właśnie jedna z tych głupotek, które odejmują trochę od całej oceny.
Szkoda właśnie, że reszta postaci jest w zasadzie tłem dla Erin i jej zmagań z mordercami. Oprócz Drake'a (Jon Swanberg) nikt jakoś nie wpadł mi w oko, nikogo nie jestem w stanie specjalnie wyróżnić, nawet Felix, który ma do odegrania większą rolę w całym przedsięwzięciu, gdzieś przepada, wtapia się w tło. I choć ktoś mógłby to powiedzieć, że z fabularnego punktu widzenia to ma sens, to ja powiem, że pojawia się jak królik z kapelusza, a jego rola i tak nie jest do końca zaznaczona. Crispian znika na 3/4 filmu, żeby pojawić się ostatniej scenie, której równie dobrze mogło zabraknąć, a film i tak skończyłby się lepiej. Cóż można powiedzieć o reszcie rodziny? Mięso armatnie. No ale takie właśnie są slashery, co prowadzi do kolejnego punktu programu, zabójstw.
Sceny śmierci są soczyste, niektóre brutalne, niektóre nieco mniej, wszystko jednak wpasowuje się doskonale w wydarzenia na ekranie, scena o której wspomniałem, choć proste, to zasługuje na szczególne uznanie. Mnie najbardziej przypadło do gustu zabójstwo w końcowej scenie, podczas walki Erin z dwojgiem napastników. Nie będę Wam psuł tej przyjemności, warto jednak przeczekać do finału.
"Następny jesteś Ty" nie jest oczywiście filmem niepozbawionym problemów. O ile to co widzimy i słyszymy jest na dobrym poziomie, to kilka logicznych błędów ciągle razi. W jednej ze scen Davisonów zapomina, że jeden z napastników ma w zanadrzu kuszę i radośnie debatuje przy oknie (nawet Erin o tym zapomina, a zostało wcześniej ustalone, że pierwszy z morderców doskonale zna teren, na którym wykonuje swoją pracę i potrafi przemieszczać się pomiędzy lokacjami dość szybko). W jednej z kolejnych Drake odurzony Vicodinem i zirytowany tym, że ma strzałę w plecach wyciąga ją, żeby na widok własnej krwi natychmiast zemdleć. I choć wiem, że to raczej normalna reakcja, to cała sytuacja wygląda przekomicznie, co w horrorze bazującym na atmosferze osaczenia nie powinno mieć miejsca.
Największym problemem, dzięki któremu za pierwszym razem zakończyłem seans po 15 minutach było nieznośnie ślamazarne tempo pierwszej połowy obrazu. Całe przedstawienie postaci (z którego w zasadzie nie dowiadujemy się niczego sensownego) wydłuża film i to nie w sposób, który wbija w fotel. Warto się wprawdzie przemęczyć, nie zmienia to faktu, że pan Wingard powinien lepiej przemyśleć całą sprawę.
"Następny jesteś Ty" to solidna produkcja. Podgatunek home assault może z dumą prezentować swoje kolejne dziecko. I choć oczywistym jest, że film ten nie jest mistrzostwem świata, to około 90 minut spędzonych przed ekranem monitora nie było dla mnie czasem straconym. Takie obrazy warto oglądać, rzecz jasna przymykając najpierw na głupotki i niedociągnięcia. Zdecydowanie polecam.

wtorek, 6 stycznia 2015

Podróż w przeszłość (4): "Milczenie owiec" (1991), reż. Jonathan Demme

Zaskakujące dla mnie jest to, jak wiele psychologicznych horrorów miało wpływ na moją fascynację gatunkiem. Poczynając od gier ("Silent Hill", "Resident Evil") poprzez filmy ("Ju-On 2") rozwijałem zarówno siebie jak i pasję, która zapłonęła parę lat temu. I choć przyznaję, że bardziej krwiste pozycje nie są mi obce (ba, uwielbiam slashery i filmy o zombie, uważam również że scena gore jest źle rozumiana i niedoceniana), to właśnie filmy takie jak "Milczenie Owiec" miały na mnie największy wpływ. Wchodzimy więc w nowy rok z przytupem, będę dzisiaj wyłącznie chwalił, jedziemy!
Współcześnie dość rzadko się zdarza, żeby adaptacja książki odniosła sukces zarówno wśród widzów, jak i krytyków. Thomas Harris pisząc swoją książkę nie miał zapewne pojęcia, jak ważną franczyzą stanie się "Milczenie Owiec" (rozrośnięte obecnie do pięciu filmów i serialu) oraz jak charakterystyczną postacią w świecie horroru będzie Hannibal Lecter. Ale od początku, tym którzy jakimś cudem nie widzieli filmu, należałoby przedstawić pokrótce fabułę obrazu Jonathana Demme.
W mieście szaleje seryjny morderca skrywający swoją tożsamość pod pseudonimem "Buffalo Bill", który nie dość że swoje ofiary torturuje, zabija, to na dodatek odziera je ze skóry. Młoda agentka FBI, Clarice Starling, musi podjąć współpracę z innym zabójcą, Hannibalem Lecterem, znanym z gustowania w ludzkim mięsie. Od pierwszego spotkania tych dwojga rozpoczyna się gra psychologiczna, w której to Lecter skutecznie punktuje słabości Starling (graną tu przez Jodie Foster), natomiast młoda agentka specjalna musi wyciągnąć informacje od doktora jednocześnie odkrywając samą siebie i walcząc z demonami przeszłości.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że jest to film legendarny. Wszelkie pochwały wobec obrazu Demme'a zostały już pewnie wypowiedziane, mimo wszystko warto to powtórzyć. Atmosfera gniecie i nie puszcza, rzadko kiedy ogląda się tak ciężkie filmy. Widać to zwłaszcza w scenach z Lecterem (Anthony Hopkins wycisnął z 16 minut, w których był na ekranie, absolutne maksimum), to właśnie rozmowy z agentką Starling jednocześnie napędzają fabułę i nadają jej tempo, dość powolne trzeba przyznać, jednak tempo, które w połączeniu z atmosferą dają niesamowity efekt. I choć przyznać trzeba, że Buffalo Bill blednie przy postaci doktora Lectera, to i on wykorzystuje w pełni potencjał postaci. Jest psychopatyczny, nie ma żadnych skrupułów i posiada swój chory rodzaj motywacji.
Ale skąd tu inspiracja do pasjonowania się horrorem? "Milczenie owiec" dobitnie pokazuje, że największym potworem może być człowiek, Twój sąsiad, Twój szef, współpracownik, sprzątaczka, ktokolwiek. Hannibal Lecter jest miłośnikiem kultury wyższej. Oczytany, piekielnie inteligentny psycholog-meloman, który zdecydowanie potrafi oczarować swoją charyzmą, żeby chwilę później podać Twój mózg na talerzu, oczywiście dobrze wypieczony. Stąd właśnie "Milczenie owiec" gości tutaj, jest to film, który zdecydowanie potrafi przytłoczyć atmosferą i choć ze strachem może mieć to mało wspólnego, to jednak uczucie silnego niepokoju jest tu najważniejszym czynnikiem. Nie da się z jednej strony ukryć, że bez postaci Hannibala Lectera ciężko by było stworzyć podobną historię, tak na prawdę to wokół doktora kręci się fabuła zarówno tego, jak i reszty filmów.
Z całego serca polecam "Milczenie owiec" tym, którzy jeszcze nie mieli okazji obejrzeć tego znakomitego obrazu. Zrozumiecie wtedy, że potwór kryje się w każdym z nas.