wtorek, 12 marca 2019

"Projekt: Monster" ("Cloverfield"), 2008, reż. Matt Reeves


A więc Projekt:Monster? Nie wiem, ile zapłacono komuś, kto przetłumaczył dość prosty i enigmatyczny tytuł Cloverfield na język polski, ale nie było warto. No, ale dość już narzekań, bo film jest bardzo dobry. Sam zamysł jest stosunkowo prosty i tłumaczy zastosowanie found footage, które w tamtym czasie mogło już się powoli nudzić. Przypomnę, mamy rok 2008, jesteśmy świeżo po [REC], a świat oszalał na punkcie tej specyficznej metody kręcenia filmów. Osobiście fanem nie jestem, no ale jeśli ktoś robi coś dobrze, no to trzeba przyklasnąć. Jednocześnie trzeba dość nowatorsko podejść do tematu inwazji na naszą Planetę (oczywiście poza tym, że potwory atakują tylko Stany, ale to też dobrze, gdyby kosmici odwiedzili Łódź, to raczej pomogliby odbudować miasto), co też musi kompletnie zaangażować widza. Więc, albo robimy film długi i ciekawy, albo kręcimy szybko, chaotycznie i podnosimy poziom adrenaliny.

W ramach świętowania związanego z poważnym awansem Roba, dziewczyna jego brata, Beth, oraz jego przyjaciele organizują mu pożegnalne przyjęcie-niespodziankę. Na przyjęciu na chwilę pojawia się również Lily, wielka miłość Roba, który nadal kocha swoją byłą partnerkę. Oboje nie potrafią jednak zapomnieć o przeszłości i Lily opuszcza imprezę, zostawiając Roba w podłym nastroju. Niedługo później miasto atakuje jakaś ogromna kreatura i przyjęcie zamienia się w rozpaczliwą walkę o przetrwanie. W trakcie ucieczki Rob kontaktuje się z Lily, która jest uwięziona w swoim mieszkaniu, mężczyzna wbrew zdrowemu rozsądkowi i logice decyduje się na niemal samobójczą wyprawę po dawną ukochaną. Towarzyszą mu Beth (z jakiegoś powodu), jego brat Jason (aczkolwiek niezbyt długo), jego przyjaciel Hudson oraz Marlene, w której Hud się podkochuje.


Niemal wszystkie aspekty tego filmu współgrają ze sobą, tempo jest niezłe, found footage działa w tym filmie na korzyść budowania atmosfery w późniejszych momentach filmu, w pierwszej połowie za to buduje ciekawą scenerię dla późniejszych wydarzeń. Obserwujemy imprezę, ostatnią dla Roba, widzimy jak reagują jego bliscy, znajomi, współpracownicy, jak bolesne dla mężczyzny było rozstanie z Lily i jak kobieta niekomfortowo czuje się w towarzystwie nie swoich znajomych. Wszystko to składa nam się na zbudowanie sceny, po której poruszają się nasi aktorzy, druga połowa filmu natomiast to sukcesywne burzenie przedstawionego nam świata, wprowadzenie potwora przypominającego słynne kaiju i zmiana tonu oraz tempa narracji. I mimo, że wyraźnie widzimy podział między aktami filmu, tranzycja odbywa się bardzo płynnie, dzięki czemu widz nie ma czasu się znudzić. Nawet jeśli nasi bohaterowie przemierzają długie tunele nowojorskiego metra, robiąc przerwę na umacnianie więzi między sobą, to reżyser nie daje im odpocząć, zostają zaatakowani, jedna z postaci nie wyjdzie z tego niestety cało (choć trzeba nadmienić, że odbywa się to bardzo widowiskowo). Na szczęście Cloverfield nie epatuje swoim potworem, skupiając się raczej na walce o przetrwanie w upadającym mieście, i dobrze, wystarczy spojrzeć w kierunku Japonii, żeby pooglądać sobie walki potworów, tutaj jako wstęp do większej całości widzimy jakby początkową fazę inwazji, pierwszy atak który ma przede wszystkim jak najmocniej zranić wroga. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się w 10 Cloverfield Lane oraz Cloverfield Paradox, taka hipoteza ma bardzo dużo sensu.

No, ale film idealny nie jest. Przede wszystkim frustruje mnie coś, co jest jednocześnie motorem napędowym całej fabuły. Nielogiczna dla mnie jest cała ta wyprawa po Lily, która swoją drogą musi dysponować niebywałą siłą woli, żeby zapomnieć o tym, że jej noga została przebita na wylot wielkim metalowym prętem. Same obrażenia nie przeszkadzały jej również w wydostaniu się z helikoptera i ucieczce przed potworem. Dzień Świra, powiadam Wam. Pozostali uczestnicy Wyprawy mają jakieś tam mgliste motywacje, więc tu się nie czepiam, ale motywacja Roba jest dla mnie co najmniej wątpliwa.

Ale to wszystko, Cloverfield to kawał dobrego kina, fajny zaczątek dość ciekawego uniwersum, o czym będzie później. Jeśli macie 80 minut wolnego, to zachęcam.