wtorek, 8 marca 2016

"That Dragon, Cancer"

In Memoriam. Ku pamięci. Tymi słowami oddajemy cześć tym, którzy odeszli. Nie chcemy, żeby ich życie poszło w zapomnienie, jednocześnie pragniemy pokazać jak ważna była dla nas osoba zmarła. Poprzez pieśni, wiersze, prozę czy jakąkolwiek inną formę sztuki wpisujemy je na karty historii, najważniejszym jednak jest czynnik swoistego katharsis, duchowego oczyszczenia i ukojenia w żałobie. That Dragon, Cancer jest epitafium dla małego Joela, jest jednocześnie świadectwem jego długiej i trudnej walki z rakiem.

Narrację prowadzi tu ojciec Joela, który od razu wprowadza nas w sytuację. Gdyby narracja nie wystarczyła, dostajemy scenę w klinice, gdzie doktor tłumaczy rodzinie Greenów, co dzieje się z ich synem i jak tragiczna jest prognoza. Od tej pory rozpoczyna się podróż. Podróż długa i trudna, ale pokazująca jednocześnie w sposób idealny tzw. pięć stadiów akceptacji śmierci: zaprzeczenie, gniew, negocjacje, depresja, akceptacja. Początkowo rodzice chłopca są pełni energii, wierzą, że tę walkę da się wygrać, i że ich syn będzie jeszcze zdrowy i wolny od szpitali, lekarstw, bólu i samotności. Joel ma tylko rodziców, ale to właśnie oni są jego całym światem, robią absolutnie wszystko, aby ich potomek był jak najbliżej normalnego dzieciństwa, pozbawionego nieustannej walki i terapii.
Ciekawym zabiegiem jest pozbawienie postaci w grze twarzy. Absolutnie nie ujmuje to intensywności i emocjonalności widowiska, wręcz przeciwnie, uczestnik (specjalnie unikam tu określenia "gracz" lub "widz", z racji pewnej biernej interaktywności z jaką mamy do czynienia) jeszcze bardziej zżywa się z "aktorami" dzięki identyfikacji być może z własnymi tragediami. Jestem bowiem przekonany, że duża część z Nas mogłaby opowiedzieć podobną historię o bliskim, który stoczył tę nierówną walkę. I to jest właśnie to, dzięki czemu That Dragon, Cancer trafia w sedno, jako jeden z niewielu "Symulatorów chodzenia" potrafi wciągnąć wszystkich i poruszyć do głębi. Sceny, które ja zapamiętam najbardziej to rzecz jasna ta w szpitalu; poczynając od pokazania co dzieję się podczas jednej z nieprzespanych nocy, gdy Joel niemiłosiernie cierpi z powodu choroby, a kończąc na poruszaniu się w labiryncie pocztówek, kartek, które oddają świadectwo innych, tych którzy również stracili bliskich, widzimy jak wiele bólu przynosi walka z chorobą, gdy nadzieja przeradza się w rozpacz.
Scena, która najlepiej oddaje treść tego doświadczenia, to długi rozdział, w którym ojciec tonie. Mama Joela daje swojemu dziecku komfort, bezpiecznie przewożąc go w łódce, tymczasem tata poddaje się rozpaczy, pojawiają się wątpliwości, zmęczenie i rezygnacja, czwarte stadium umierania, depresja. Listy, które zbieramy po drodze, pokazują jednak, jak wielkimi emocjami targana jest matka Joela, jak szuka swojej drogi w życiu, wreszcie jak radzi sobie z tym ogromnym ciężarem, wreszcie zawierza swoje troski Bogu, co jest jej lekarstwem, powoli kojącym ból, jakiego doświadcza.
Chciałbym powiedzieć więcej, opisać każdy zakątek tego, co widziałem. Myślę jednak, że każdy powinien doświadczyć tego sam, przeżyć tę podróż razem z rodzicami Joela. Ogromną zaletą tej produkcji jest fakt, że That Dragon, Cancer absolutnie nie gra na naszych emocjach. Jest to wzruszający i intymny list miłosny, jednocześnie będący świadectwem i reprezentantem tych, którzy podjęli walkę oraz ich bliskich. Warto zapoznać się z tym tytułem, myślę, że będzie to zastrzyk energii dla tych, którzy są w podobnej sytuacji. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz