poniedziałek, 5 listopada 2018

"Uciszyć zło" ("Malevolent"), 2018, reż. Olaf de Fleur Johannesson


O filmach produkcji Netflixa mówi się wiele, spektrum głosów oscyluje raczej w trzech znanych nam płaszczyznach: słabe-takie sobie-dobre. Rzadko spotyka się jednak przedstawicieli tej ostatniej grupy, wydaje mi się, że Netflix nie bardzo jeszcze wie, jakie filmy powinien produkować, więc rzuca w nas wszystkim, troszeczkę bez testów. Cóż, od mnogości produkcji nikt nie umarł, ważne żeby nie zagubić się w coraz większej bibliotece serwisu. Wracając jednak do dzisiejszego tematu, Malevolent (darujcie, ale polski tytuł Uciszyć zło jest po prostu kiepski) jest horrorem o grupie młodych ludzi specjalizujących się w wypędzaniu z domostw tych, którzy ziemski żywot mają już za sobą i nie mogą się z tym pogodzić, przez co nawiedzają swoich bliskich. Zadaniem naszej przeuroczej grupy jest kontakt z duchami i próba przekonania ich, że czas już przejść na drugą stronę, co czynią przy pomocy swojego medium, Angeli, która dar odziedziczyła po swojej tragicznie zmarłej matce. Zanim jednak zaczniecie się ekscytować, że "nie brzmi to przecież tak źle", powiem że nasi spece od egzorcyzmów są zwykłymi oszustami, którzy wykorzystują naiwność ludzi celem szybkiego zarobku. I tak się składa, że zgłasza się do nich kolejna klientka, Pani Green, której mentalny spokój zakłócają trzy niespokojne duszyczki zamordowanych podopiecznych kobiety. Oczywiście nasze medium na prawdę doznaje wizji, akcja się rozkręca, są dziwne wypadki, niewyjaśnione zjawiska, i całkiem zgrabny twist. W czym więc problem?



Jak dla mnie mogłaby z tego wyjść co najwyżej zgrabna krótkometrażówka. Na dłuższą metę (co i tak nie mówi wiele, film trwa zaledwie 89 minut) Malevolent po prostu niczym nie przyciąga, nie jest z pewnością filmem strasznym, na to zdecydowanie zabrakło umiejętności. Oczywiście fabuła jest dość prosta i po wstępnym przedstawieniu postaci i sytuacji już wiemy, jaki będzie finał. Oczywistym jest przecież fakt, że Angela będzie miała te same zdolności, które doprowadziły jej matkę do szaleństwa, jej sceptyczny brat "nawróci się" pod wpływem wydarzeń w domu Pani Green, a prawie wszystkie postacie trafi szlag. Tu nawet nie ma co epatować ostrzeżeniami spoilerowymi, bo jeśli ktoś ogląda filmy pełnometrażowe, niekoniecznie z pasji, w pewnym momencie zaczyna dostrzegać cechy wspólne. No ok, ale nawet przewidywalna fabuła może ukrywać pewne smaczki, prawda? Pewnie i może, ale tutaj tego nie uświadczymy, pójście na łatwiznę widać tu na całej linii. Kolejnym problemem jest pewna wstrzemięźliwość w pokazywaniu pewnych scen. Rozumiem, nie trzeba epatować krwią i flakami, natomiast nie wykorzystano w filmie potencjału jaki wnieśli scenarzyści, zwłaszcza w końcowych scenach, gdzie widać tortury, widać morderstwo. Można było to pokazać, a zakryto jedynie niedoskonałości warsztatowe. Morał typu "To ludzie są większym zagrożeniem od duchów" widziałem już tyle razy, że miło by było zobaczyć jakiś powiew świeżości w tym temacie, niestety sztampa przykryła wszystko.

Czy warto obejrzeć Malevolent? Niekoniecznie, chyba że na potrzeby tekstu lub dla odznaczenia kolejnej pozycji na swojej liście. Zastanawia mnie jak długo jeszcze Netflix nie będzie przykładał wagi do jakości swoich produktów. Trochę ucieszyła mnie wieść, że na platformie z okazji Halloween co tydzień będą pojawiały się nowe produkcje, natomiast warto popracować nad tym, żeby nie było potrzeby tak bardzo żałować swoich wyborów. Jeśli ta platforma chce promować niedoświadczonych twórców, to powinna do tego stworzyć kategorię inną niż tylko "Netflix Originals", bo w takim tempie sama nazwa serwisu może zacząć się źle kojarzyć, a jest na niej za dużo dobrego, żeby szargać swoje dobre imię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz