piątek, 21 grudnia 2018

"Circle", 2015, reż. Aaron Hann, Mario Miscione




Pięćdziesiąt obcych sobie osób budzi się nagle w nieznanym środowisku. Budzą się stojąc w dziwnych kręgach rozstawionych na podłodze pomieszczenia. Na środku znajduje się sfera, która reaguje na każdy najmniejszy ruch, zabijając na miejscu tego, który ośmieli się wystąpić ze swojego kółka. Nie ma wątpliwości, że ci ludzie zostali porwani, dodatkowo po wstępnej weryfikacji sytuacji orientują się, że byt, który decyduje o ich losie, nie należy do najbardziej cierpliwych. Co gorsze, porwani uczestniczą w swego rodzaju grze, w której mogą decydować poprzez głosowanie kto będzie następny. Czy uda im się przezwyciężyć wroga, którego nie widać, który ustala grę i nie daje jasnych zasad postępowania, który wydaje się być wszechmocny?

Przyznam się, że pierwsze momenty Circle do złudzenia przypominały mi Cube. Grupa obcych sobie ludzi zamknięta w nieznanej przestrzeni, muszą współpracować, żeby przetrwać. Oczywiście, skala i sposób realizacji wyróżniają dzisiaj omawiany film, ale podobieństwa są dość widoczne. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że w filmie nie ma muzyki, całość wypełniają dialogi. Mimo, że film jest dość statyczny, to rozmowy między bohaterami są prowadzone dość dynamicznie, a jest to niezła sztuka zważywszy na fakt, że postacie praktycznie się nie ruszają. 



Ale, ale, to co tam tak po prawdzie się dzieje? Wydaje mi się, że jest to swego rodzaju rozprawka na temat człowieczeństwa, konkretnie jak zachowamy się w obliczu narastającego zagrożenia. W końcu nie wiadomo, kto za to odpowiada, dlaczego to robi i jakie są zasady.
W niedługim czasie zaczynamy poznawać reguły gry, co około dwie minuty zabijana jest losowa osoba. chyba zaburzą tę losowość poprzez głosowanie. I tu robi się ciekawie, ponieważ można głosować na kogokolwiek, nie trzeba mówić, na kogo się głosuje, nie trzeba skreślać listy wyborców, nikt się nie dowie kto kogo wybrał. Jeśli taka moc wpadłaby w Wasze ręce, to moglibyście uczynić? Oczywiście, jeden głos może nie zadecydować o "wygranej", ponadto głos kogoś innego może przesądzić o naszej śmierci, ale warto pochylić się nad tym tematem. W Circle oczywistym jest pytanie o moralność ludzką, o to czy będziemy kierować się dobrem jednostki czy zaczniemy działania, żeby uratować jak najwięcej osób, mniej lub bardziej nam bliskich. I chociaż początkowy szok i kompletna niewiedza powodują panikę w bohaterach filmu, tak z czasem zaczynają formować się sojusze, o losie niektórych decyduje charyzma jednostki przewodzącej danym stadem, a z czasem tylko zimna krew i brak skrupułów może uratować komuś życie.

A jak wygląda realizacja całkiem ciekawego przecież założenia? Nie sposób w tym całym minimalizmie produkcyjnym znaleźć pewien urok. Cóż, urok to może złe słowo, ale chodzi tu przede wszystkim o to, że sceneria nie rozprasza, na pierwszym i drugim planie stoją wyłącznie postacie, choć z jednej strony jednowymiarowe, tak wydaje mi się, że nie ma tu niepotrzebnych komplikacji. Wszystko ma opierać się na dialogach, na drobnych gestach, zwłaszcza w sytuacji gdy nie można wykonać większych niż pół kroku ruchów. I choć w końcowych scenach prawie żałowałem, że spędziłem czas na oglądaniu Circle, tak nie zakończyło się to kliszowo, za co jestem wdzięczny twórcom, choć mogliby sobie już darować ostatnią scenę poza statkiem.

Niemniej jednak polecam seans, mnie film pozytywnie zaskoczył, widać że budżet nie dopisywał, mimo wszystko udało się tutaj stworzyć całkiem wciągające widowisko. Film nie jest bardzo długi, więc zapraszam do Netflixa, nie pożałujecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz