poniedziałek, 10 marca 2014

"Maniac" (2012), reż. Frank Khalfoun

O giallo wiem stosunkowo niewiele. Żółte (z włoskiego "giallo" oznacza żółty, stąd nazwa gatunku) książeczki wydawane we Włoszech w latach 60. i 70. były krótkimi historiami z dreszczykiem. Czynnikiem je wyróżniającym była duża brutalność opisywana na łamach książek. Nurt ten szybko został zaadaptowany przez kino i niedługo później produkcji o tematyce giallo nie dało się zliczyć. "Suspiria", "Deep Red" czy "Blood and the Black Lace" to najgłośniejsze filmy tego gatunku, zdominowanego przez m.in. Dario Argento i Claudio Bavę. Amerykanie wyczuli w tej modzie spory pieniądz, w związku z czym również zaczęli kręcić giallo, z różnym skutkiem. Najbardziej udaną próbą zaadaptowania gatunku na amerykańskiej ziemi był "Maniak" z 1980 roku.
I choć giallo to gatunek już wymarły, to "Maniac" Frank'a Khalfoun'a jest nie tylko remakiem, ale także ambitną próbą złożenia hołdu dla tego nurtu. Próba całkiem udana, muszę przyznać.
W dzisiejszych czasach film musi się wyróżnić, żeby trafić do widza. W zależności od gatunku, w ramach którego reżyser zamierza operować, trzeba zaskoczyć czymś innym, to logiczne. W horrorze, którym mam przyjemność się zajmować, można to zrobić na kilka sposobów, znów zależnych od ram podgatunkowych (a wydawać by się mogło, że np. slasher to prosty do "zrobienia" gatunek). Można postawić na 3D, minimalizm, przesadny naturalizm, można postawić na atmosferę lub jej brak, gore lub opowieść o duchach itd. itp. Zmiana treści nie zawsze pomaga, w związku z czym Khalfoun zdecydował się na ciekawy zabieg, a mianowicie zaprezentowanie filmu z perspektywy seryjnego mordercy. Zabieg, który udaje się znakomicie, rzadko bowiem zdarza się, żeby widz tak "wszedł" w skórę psychopaty, poznał jego myśli, "kierował" jego rękoma, bezsilnie patrzył, jak Frank powiększa swoją makabryczną kolekcję. Przy czym wielkie brawa należą się Elijah Wood'owi za wykreowanie postaci głównego bohatera. Na większe uznanie zasługuje fakt, że Wood pracował w dość nietypowych warunkach:
Fabuła stanowi w zasadzie powielenie schematu o seryjnym mordercy z traumatyczną przeszłością. Frank jest właścicielem niefunkcjonującego sklepu z manekinami. Psychotropami stara się zakłócać demony przeszłości, czyli matkę, która zajmowała się prostytucją i, delikatnie mówiąc, nie interesowała się swoim dzieckiem. Pozostawiło to w nim traumę, która uniemożliwiła mu wejście w normalne relacje z kobietami. Ta sama trauma jak i (co tyleż intrygujące, co bardzo niepokojące) wspomnienia z chwil, kiedy czesał jej włosy, uwalniają w nim niepohamowaną żądzę mordu. Każda ofiara Franka musi być jednak idealna i spodobać się jego matce. Frank dochodzi do wniosku, że idealnymi figurami kobiecymi są manekiny, które od lat wytwarza i odrestaurowuje. Manekiny nie posiadają jednak włosów, a najlepsze peruki wytwarza się przecież ludzkich włosów.. Świeżo zdjętych z głowy...
Nie jest to film łatwy w odbiorze. Zastosowanie techniki POV (point of view) wzmacnia atmosferę niepokoju, w związku z czym postać Franka jest jeszcze bardziej niekomfortowa dla widza, bo co innego patrzeć na mordercę, a już całkowicie co innego "być" zabójcą. I to właśnie udaje się perfekcyjnie, czujemy się niewygodnie, śledzimy losy naszego bohatera z coraz większym niepokojem, wszystko zakończone słodko-gorzkim finałem. Czytałem wiele negatywnych opinii pod względem postaci Anny, która zafascynowana Frankiem i jego pracą, nawiązuje z nim znajomość, która znowu dla mężczyzny jest kolejnym impulsem. Opinie te opierały się o fakt, że żadna zdrowa psychicznie kobieta nie weszła by do miejsca, w którym cały czas panuje półmrok i którego jedynym rezydentem jest samotny facet zajmujący się manekinami. I o ile fakt ten aż krzyczy "UWAGA! UWAGA! NIEPOKOJĄCY CZŁOWIEK W ŚRODKU! NIE DOKARMIAĆ JEGO PSYCHOZY!", to wiele razy w kinematografii obserwujemy motyw tzw. niezdrowej fascynacji, która nie ma szans się pozytywnie zakończyć, często jednak dostrzegamy, że postaci są dla siebie stworzone, choćby dlatego, że mamy do czynienia z fikcją. Anna nie zna przeszłości Franka, nie wie jak się zachowuje w określonych okolicznościach, jedyne co ją interesuje, to niesamowita dbałość o szczegóły w jego pracy, jak i całkiem przyjemny charakter. Frank nie zachowuje się jak maniak przez cały czas, jest mentalnie zniszczonym człowiekiem, który nie potrafi opanować swoich demonów. Ale jest człowiekiem i właśnie to przyciąga do niego Annę.
Jedynym problemem dla mnie jest fakt, że kwestie Franka były nagrywane w studiu, co odziera film ze swojego realizmu i mocno psuje wrażenie, jakie swoją grą wywarł na mnie Elijah Wood. Poza tym efekty gore są bardzo dobre, morderstwa są mocne, a sam scenariusz, choć dość prosty i przewidywalny, jest zrealizowany na porządnym poziomie.
Jeśli więc chcecie obejrzeć one-man show w horrorowej stylistyce, to dajcie filmowi szansę. Gwarantuję, że się nie zawiedziecie. Polecam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz