Mockumentary zdaje się w ostatnim czasie przeżywać renesans. Wydawać by się mogło, że po „Blair Witch Project” i kilku naśladowcach za wiele w tym nurcie się nie wydarzy. Sukcesy „Paranormal Activity” i „[REC]” zaprzeczyły tej tezie i dzisiaj mamy do czynienia z eksplozją podobnych tytułów, które próbują uszczknąć co nieco ze sławy tych największych. Nie można być zaskoczonym takim obrotem sprawy. Mockumentary jako jeden z niewielu gatunków można zrealizować w zasadzie z zerowym wkładem finansowym, sukces tych filmów zależy w sumie tylko od konwencji i wyobraźni reżyserskiej. Taki właśnie był „Blair Witch Project”, zrealizowany za 25,000 dolarów obraz zarobił w niedługim czasie 250 milionów (sic!). Nic więc dziwnego, że na obecnej fali popularności gatunku, jak grzyby po deszczu powstają nowe produkcje. Także rynek azjatycki ostatnimi czasy „wypluwa” coraz więcej filmów, słabszych lub lepszych. Jak w zestawieniu prezentuje się „POV: A Cursed Film”?
Przyznaję bez bicia: nie jestem fanem mockumentary. Podobał mi się „Blair Witch Project”, ale nigdy nie uznałbym tego filmu za kultowy, co najwyżej za przełomowy w sensie sposobu realizacji. „Paranormal Activity” mnie znudził, „[REC]” tylko momentami prezentował poziom średni, nic więc dziwnego, że podchodziłem do seansu sceptycznie nastawiony. Film Norio Tsuruty pozytywnie nastraja przede wszystkim sposobem filmowania. Nie są to żadne super-wyszukane kamery HD za tysiące dolarów, film kręcony jest zwykłymi, cyfrowymi (w kilku momentach są dwie) kamerami, co od razu zwiększa poziom realizmu. Pomaga też fakt, że w filmie zarówno Mirai Shida jak i Haruna Kawaguchi grają same siebie w tej historii. Założenie jest proste: obie panie prowadzą program telewizyjny, w którym otrzymują one od widzów nagrania z „dziwnymi filmami” dotyczącymi zjawisk paranormalnych. Jedno z nagrań zawiera serię dość dziwnych, a później strasznych obrazów, które przeraża nasze bohaterki. Cały problem w tym, że filmów nie da się wyłączyć, nawet wyłączony ekran natychmiast „powraca do życia” i kontynuuje seans. Udaje się w końcu odłączyć zasilanie, ale od tego momentu Harunę zaczyna nawiedzać mściwy duch dziewczyny, która popełniła samobójstwo w dawnej szkole Haruny. Obraz posiada kilka naprawdę pozytywnych cech. Historia jest prosta i jednowątkowa, przez co nie jesteśmy rozpraszani niepotrzebnymi wstawkami np. z życia osobistego aktorek, reżysera czy medium. Brak muzyki czy efektów CGI znakomicie kreuje nastrój, co potrafi w kilku momentach spowodować przyspieszone bicie serca. Widać było, w co celuje Tsuruta w swoim filmie: przez prostotę przekazu nadał swojemu dziełu wymiar metafilmowy, co jednak skutecznie rujnuje finał, który wydaje się być wstawiony tam na siłę, a motyw latającego ducha wygląda wręcz śmiesznie. Smutne to, zwłaszcza mając na uwadze fakt, że budowanie tej sceny odbywa się w sposób nienaganny i gdyby nie ten jeden moment, byłoby dużo lepiej. Ostatecznie o „POV: A Cursed Film” można powiedzieć, że jest to solidny kawał horroru, szkoda tylko, że zabrakło konsekwencji reżyserskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz