Zdecydowana większość osób, które miały do czynienia z Czarnym Lustrem może powiedzieć, że nie jest to serial łatwy w odbiorze. Nie ze względu na niedoskonałości techniczne czy mieliznę fabularną, a ze względu na tematy poruszane w każdym z odcinków. Pamiętajmy, jak rozpoczął się pierwszy sezon, jak bardzo temat tamtego epizodu wiercił dziurę w brzuchu właśnie nam, użytkownikom mediów społecznościowych, jak drwił z tego, że dziecinnie łatwo jest zmanipulować i podpuścić publikę do ostracyzmu, żeby na koniec przyłożyć nam prosto w twarz tym, że na finiszu zawsze ktoś cierpi. Drugi sezon rozpoczyna odcinek, który tematycznie zdecydowanie odbiega od swoich poprzedników, natomiast pozostawia taki sam bałagan w głowie i to samo niewygodne uczucie, którego nie chcemy na co dzień. O co chodzi? Martha (Hayley Atwell) rozpacza po utracie ukochanego Ash'a (Domhnal Gleeson), który zginął w dniu, gdy para miała wreszcie zamieszkać razem. Na pogrzebie mężczyzny jej przyjaciółka informuje kobietę, że istnieje usługa, dzięki której można komunikować się ze zmarłymi bliskimi osobami. Martha początkowo nie chce o tym słyszeć, ale przychodzi dzień, gdy dostaje wiadomość od ukochanego i mimo, że nie jest zachwycona tym, że została wbrew swojej woli uczestnikiem tego programu, zdaje sobie sprawę, że właśnie tego chciała. Dodatkowo dziecko, które kobieta nosi, zdaje się dobrze reagować na wiadomości swojego ojca, Martha postanawia więc pójść na całość i zamawia syntetycznego klona Ash'a, żeby przenieść komunikację na nowy poziom. Początkowo jest zachwycona, wszystkie życiowe funkcje ukochanego zostały przeniesione do nowego, acz tego samego ciała, kobieta jednak odkrywa, że android nie jest zdolny do najważniejszej ludzkiej cechy, uczuć.
Wydawać by się mogło, że temat pięciu etapów akceptacji śmierci jest już wyczerpany, że zamaskowanie go pod dowolną postacią już nie przynosi efektu, że widz zna te sztuczki i od razu będzie wiedział, jak przebiegnie dalsza akcja. Czarne Lustro podejmuje rękawicę i pokazuje, że nic nie jest takie proste jak nam się wydaje. Cała sztuka tkwi w doskonałym aktorstwie, jakie nam tutaj zaprezentowano. Żeby przekazać emocje, które towarzyszą utracie najbliższej osoby, gniew który rozsadza człowieka, ponieważ jest bezsilny wobec takiego żywiołu, żeby pokazać targowanie się ze Śmiercią w postaci klona, potem niejako przechodzimy ponownie w stan żałoby, a gdy Martha w końcu zdaje sobie sprawę, że nikt i nic nie zastąpi jej ukochanego, w końcu następuje akceptacja.
Bez wątpienia jest to epizod pełen emocji, ale nie są one rozdmuchane, jest to odcinek intymny, bardzo kameralny. I taki środek wyrazu jest wystarczający, żeby widza wciągnąć i zaangażować, a nie ma nic lepszego dla serialu niż publika, która z zapartym tchem śledzi losy bohaterów. Jednocześnie na całej długości epizodu nie ma nic, co mogłoby nas rozpraszać, całą swoją uwagę skupiamy na kobiecie i ogromnie trudnym zadaniu poradzenia sobie ze śmiercią osoby bliskiej. I na końcu, gdy już wytracimy wszystkie siły na zaprzeczanie, gniew, smutek i targowanie, nie pozostaje nic innego, tylko akceptacja. Akceptacja, które nie zawsze przynosi katharsis, akceptacja będąca wyrazem heroicznego wysiłku, gdy wyprani z sił i emocji staramy się podnieść, złapać drugi oddech i ruszyć w drogę. Jaką rolę pełni tu technologia? Właściwie oprócz tworzenia klonów i kilku innych fajnych konceptów, można z całą stanowczością stwierdzić, że drugi sezon Czarnego Lustra zaczyna się dość nieśmiało, skupiając się na psychologicznym aspekcie żałoby. Czy jest to mocniejszy początek od tego w pierwszym "sezonie"? Wydaje mi się, że nie, aczkolwiek konstrukcja epizodów jest zupełnie inna, tematyka w tym odcinku dotyka nas na bardziej osobistym poziomie, gdzie w pierwszym sezonie mieliśmy grubą szpilkę wbitą w społeczeństwo. W każdym razie Be Right Back jest świetnym odcinkiem i warto czasem do niego wrócić.
Wydawać by się mogło, że temat pięciu etapów akceptacji śmierci jest już wyczerpany, że zamaskowanie go pod dowolną postacią już nie przynosi efektu, że widz zna te sztuczki i od razu będzie wiedział, jak przebiegnie dalsza akcja. Czarne Lustro podejmuje rękawicę i pokazuje, że nic nie jest takie proste jak nam się wydaje. Cała sztuka tkwi w doskonałym aktorstwie, jakie nam tutaj zaprezentowano. Żeby przekazać emocje, które towarzyszą utracie najbliższej osoby, gniew który rozsadza człowieka, ponieważ jest bezsilny wobec takiego żywiołu, żeby pokazać targowanie się ze Śmiercią w postaci klona, potem niejako przechodzimy ponownie w stan żałoby, a gdy Martha w końcu zdaje sobie sprawę, że nikt i nic nie zastąpi jej ukochanego, w końcu następuje akceptacja.
Bez wątpienia jest to epizod pełen emocji, ale nie są one rozdmuchane, jest to odcinek intymny, bardzo kameralny. I taki środek wyrazu jest wystarczający, żeby widza wciągnąć i zaangażować, a nie ma nic lepszego dla serialu niż publika, która z zapartym tchem śledzi losy bohaterów. Jednocześnie na całej długości epizodu nie ma nic, co mogłoby nas rozpraszać, całą swoją uwagę skupiamy na kobiecie i ogromnie trudnym zadaniu poradzenia sobie ze śmiercią osoby bliskiej. I na końcu, gdy już wytracimy wszystkie siły na zaprzeczanie, gniew, smutek i targowanie, nie pozostaje nic innego, tylko akceptacja. Akceptacja, które nie zawsze przynosi katharsis, akceptacja będąca wyrazem heroicznego wysiłku, gdy wyprani z sił i emocji staramy się podnieść, złapać drugi oddech i ruszyć w drogę. Jaką rolę pełni tu technologia? Właściwie oprócz tworzenia klonów i kilku innych fajnych konceptów, można z całą stanowczością stwierdzić, że drugi sezon Czarnego Lustra zaczyna się dość nieśmiało, skupiając się na psychologicznym aspekcie żałoby. Czy jest to mocniejszy początek od tego w pierwszym "sezonie"? Wydaje mi się, że nie, aczkolwiek konstrukcja epizodów jest zupełnie inna, tematyka w tym odcinku dotyka nas na bardziej osobistym poziomie, gdzie w pierwszym sezonie mieliśmy grubą szpilkę wbitą w społeczeństwo. W każdym razie Be Right Back jest świetnym odcinkiem i warto czasem do niego wrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz