Na film natrafiłem dzięki Netflixowi i o ile rekomendacje z reguły odkładam "na później", tak tutaj zadziałał impuls, bez zastanowienia włączyłem Zaproszenie z założenia thriller psychologiczny obracający się w kręgu kultu i jego wpływu na jednostkę. W praktyce okazał się on filmem z bardzo długim pierwszym aktem, z finałem który nawet po tak długim czasie oczekiwania wydaje się zbyt szybko rozegrany i tak samo szybko urwany. Problemów ma to dzieło bardzo dużo, a prawie nic nie daje w zamian. Samo hasło reklamowe "You won't see a more shocking thriller all year" wzbudza uśmiech politowania. Ale żeby nie było, że będę tylko się złościł, trzeba oddać Karyn Kusamie, że udało się jej stworzyć bardzo gęstą, niemal namacalną atmosferę, która powoduje spięcia między uczestnikami schadzki, którą w pewnym momencie da się ciąć nożem, przede wszystkim klimat ciągłego niepokoju, przez pierwszą część filmu faktycznie mamy wrażenie, że coś tu jest mocno nie tak, że to wszystko jest bardzo sztuczne (Choć nie ukrywam, odgadnięcie fabuły filmu po 15 minutach nie jest najprzyjemniejsze, to trzeba oddać królowi to, co królewskie).
Jeśli nie wiadomo od czego zacząć, to od początku: Will (Logan Marshall-Green) dostaje zaproszenie na przyjęcie z okazji zjazdu dawnej paczki jego i Eden (Tammy Blanchard), byłej żony Will'a. Nasi bohaterowie rozstali się w dość przykrych okolicznościach, po śmierci ich dziecka. Will nadal przeżywa z tego powodu męczarnie psychiczne, więc jedzie do Eden nie tylko na wspomniany zjazd, ale także nostalgiczną wycieczkę po wspomnieniach. Nie wiem, czy jest sens przypominać kim są pozostali uczestnicy przyjęcia, z ważniejszych postaci mamy tylko David'a, nowego wybranka Eden i Pruitta, tajemniczego przyjaciela pary. Jeśli chodzi o pozostałych, to powiem krótko: para gejów, jakaś kobieta w średnim wieku, jeden samotny facet-śmieszek, azjatka czekająca na swojego wiecznie spóźnionego faceta oraz dwie lub trzy osoby kompletnie nie warte wspomnienia. Tu leży pierwszy problem z filmem, nie potrafi on przedstawić postaci na tyle, żebym (nawet przy wsparciu IMDB) przejął się ich losem, a co dopiero ich imionami. Jasne, te osoby coś mówią, coś tam czasem zrobią, ale nie jest to nic na tyle znaczącego, żeby warto było o tym wspominać.
Wracając jednak do fabuły: Oprócz chęci spotkania ze starymi znajomymi, Eden chce także pokazać swoją przemianę, albowiem porzuciła wszelkie swoje zmartwienia, wkroczyła na drogę oświecenia, radości z życia i pozytywnych myśli. Nie mamy natomiast wątpliwości, że chodzi o kult i zwykłe pranie mózgu, zwłaszcza w momencie gdy Eden i David puszczają film... instruktażowy? Reklamowy? Propagandowy? Sam nie wiem jak to określić, ale jak na reklamówkę kultu jest nieźle. Oczywiście nikogo to nie przekonuje, a gdy widzą na ekranie umierającą kobietę, kierowaną przez guru w ostatnią drogę, to robi się przysłowiowy kwas. Nasze postacie zapominają o tym, gdy zaczyna się przyjęcie właściwe, czyli kolacja na cześć spotkania po latach. Oczywiście jasne i oczywiste jest to, że spotkanie nie jest przypadkowe, a Eden nie jest do końca odmieniona, tylko po prostu zmanipulowana. Wtedy zaczyna się akcja właściwa.
Akcja dość typowa, niezbyt żwawa i jakaś taka pozbawiona napięcia. Może dlatego, że czas na jej rozwinięcie został zmarnowany na niezbyt udane przedstawianie postaci, przeplatane postępującą paranoją i poczuciem osaczenia naszego głównego bohatera. Nie da się zbudować suspensu z niczego, więc siłą rzeczy nie możemy też kibicować postaciom, które mało nas obchodzą. W zasadzie tylko Will jest w jakikolwiek sposób wiarygodny, co jest zasługą aktora grającego tę rolę. Ale jedna osoba nie jest w stanie pociągnąć tematu bez pomocy reszty obsady, ale jak już pewnie zauważyliście, niewiele można na ich temat powiedzieć, widać wyraźnie jak wszyscy napisani są na jedną notę, właściwie nie schodzą z utartej przez scenarzystów ścieżki.
Nie można powiedzieć, że Zaproszenie jest filmem złym, nie wkurza, nie zdarza się tu również jakieś poważne zamieszanie fabularne. Ale z drugiej strony nie ma tutaj też tych pozytywnych emocji, brak tu adrenaliny, brak energii i przede wszystkim trochę brak pomysłu. I właśnie ten brak wpływu na widza jest chyba moim największym zarzutem dla filmu, który jest przedstawiony w sposób, który nie pobudza do myślenia, nie zwraca na siebie uwagi i znika razem z ostatnim kadrem. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz