piątek, 16 listopada 2018

"South Park The Fractured But Whole"


South Park jest tytułem ukochanym nie tylko przeze mnie. Rzesze fanów na całym świecie doceniają absurdalny humor tej produkcji, chamskie żarty, ale takie które punktują na swój sposób niedorzeczności wydarzeń na świecie, choć często skupiają się na własnym podwórku. Czy Saddam Hussein może być gejowskim kochankiem Szatana w piekle? Oczywiście! Czy każdego roku podczas świąt słodkie leśne zwierzątka odbywają dzikie orgie i rytuały poświęcenia dla Pana i Władcy Piekła? Jasne! W tym serialu nie ma granic, jest to bodaj pierwsza tego typu produkcja, dla której nie ma czegoś takiego jak znak stopu, a jest tylko łamanie kolejnych barier. Oczywiście w tych pokręconych czasach różnie się przyjmuje te żarty, bóldupizm wszakże szerzy się szybciej niż odra, nie zmienia to jednak faktu, że dla oddanych fanów twórcy South Parku mają w zanadrzu nie lada ucztę, ja sam co jakiś czas robię sobie maraton wszystkich sezonów serialu, no bo czemu nie? South Park: The Stick Of Truth szybko stał się tytułem, który podbił moje serce. Idealnie pokazano tam humor typowy dla serialu, wydarzenia fabularne idealnie pokrywały się z postaciami, z którymi mieliśmy na danym etapie do czynienia, a wisienką na torcie była dla mnie potyczka z jednym z bossów w klinice aborcyjnej. Boss był gigantycznym nazistowskim płodem zombie i to było po prostu genialne, kwintesencja tego, czym South Park w tym czasie był. Samo wyważenie gry było nierówne, ale nie było sytuacji, w której granie męczyło na tyle, że aż odpychało, poza tym produkcja była dość krótka, około 10-12 godzin. Gdy gruchnęła wieść o nowych przygodach Cartmana i spółki, tym razem osadzonej w uniwersum superbohaterów, ucieszyłem się na myśl o nowych mocach, nowych przygodach, no i przede wszystkim o nowych żartach, to zdecydowanie pobudzało wyobraźnię. Jak wyszło?



Prawie we wszystkich aspektach jest pozytywnie. Sama fabuła jest typowa dla franczyzy, jest również bardzo podobna do tej z pierwszej gry. Jedna frakcja pragnie mieć swoją linią filmową (Marvel), druga również do tego dąży chcąc jednocześnie zniszczyć rywali (DC). My jako Nowy jesteśmy rzuceni w wir tych wydarzeń i w tym punkcie zaczynami. Na początku prowadzi nas Cartman, który tworzy tło naszej postaci, czyli jak doszło do uzyskania przez nas supermocy. Sam proces podzielony jest na etapy, w ramach progresji fabularnej, i jest podzielony na trzy części, podczas których tok wydarzeń jest coraz bardziej dramatyczny, a my w ten sposób uczymy się naszych nowych mocy. W międzyczasie oczywiście działamy na korzyść jednej frakcji, przeszkadzamy drugiej, czasem współpracujemy z "wrogiem" dla wyższego dobra, generalnie kupa zabawy. Sposób ulepszenia naszego herosa też jest całkiem fajny, choć szczerze mówiąc łatki ulepszające ekwipunek w części pierwszej były dla mnie ciekawsze, tutaj nie mam takiego poczucia, że zmiany których dokonuję, wpływają na przebieg bitwy,  w SPTFBW wygląda to trochę jak bym miał wpływ tylko i wyłącznie na cyferki. Ale żeby nie było, sam system walki piekielnie mi się podoba. Samo to, że postacie mogą spacerować po polu bitwy, że ich ataki mogą odpychać przeciwników (na dodatek jeśli pole za przeciwnikiem zajmuje postać przyjazna, zostanie wykonany atak łańcuchowy zadający dodatkowe obrażenia), doszły nowe statusy, które potrafią uatrakcyjnić walkę, wreszcie są ataki specjalne, coś na wzór Limit Break'ów z Final Fantasy, po naładowaniu można wykonać super-atak, który ma różne efekty, od leczenia poprzez masywne obrażenie i zasypywanie wroga statusami. Mechanika walki jest zajebista, do tego dochodzą walki specjalne, gdzie celem nie zawsze jest pokonanie bossa, tylko np. ucieczka z klubu striptizowego. 


Są też smaczki w samej historii, dla której warto zapoznać się z grą. Wątek romantyczny Tweeka i Craiga jest bardzo zabawny, Cartman jest postacią która chyba nigdy nie będzie nieśmieszna, reszta obsady trzyma swój wysoki poziom, a ich cechy ujawniają się podczas przyzwania, szczególnie dla postaci z reguły drugoplanowych. Humor dopisuje w zasadzie przez większość czasu spędzonego w świecie gry. Czemu nie ciągle? The Fractured But Whole zaczyna w pewnym momencie nużyć, jest to między innymi spowodowane tym, że mapa jest taka sama jak u poprzednika, z tą różnicą, że zdarzają się inne miejscówki do zwiedzenia. Natomiast nie ma tu takiego elementu, dzięki któremu nawet po kilkunastu godzinach chciałoby się wracać. W pewnym momencie nienawidzi nas tyle frakcji, że czasem ciężko nadążyć, na szczęście dość łatwo da się uciec od "losowych" starć. Fajnie, że jest crafting, natomiast on też dość szybko się nudzi, nie miałem jakiejś większej potrzeby tworzyć sobie nie wiadomo ilu przedmiotów leczniczych, średnio też wygląda tworzenie kostiumów, samo ulepszanie postaci też wygląda na czysto kosmetyczne, wynika to pewnie z tego, że możemy sobie dobrać trzy klasy postaci i modyfikować ataki tak, żeby pasowały do profilu naszej gry. W pewnym momencie jednak przestaje to bawić, a dzieje się coś, czego boję się biorąc na warsztat dłuższe produkcje: nie chce mi się do tego uniwersum wracać. Nie wszystkie wątki mam ukończone, fabuły w całości też nie zjadłem, ale nie odczuwam takiej potrzeby, bo po prostu zjadłem już za dużo. Co by jednak nie powiedzieć, warto zagrać w The Fractured But Whole dla postaci, dla uniwersum, dla humoru, dla Morgana Freemana i dla całej otoczki. Warto jednak pospieszyć się z odkrywaniem historii, gdyż szybko może dojść do zmęczenia materiału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz