piątek, 27 grudnia 2013
"Mama" (2013), reż. Guillermo del Toro
Guillermo del Toro to moim zdaniem mistrz robienia "baśniowych horrorów". "Labirynt Fauna", "Nie bój się ciemności" czy "Sierociniec" to najlepsze przykłady tego, że można zrobić grozę, dzięki której można sprawić, że dzieci zaczną fascynować się gatunkiem. Wiem, jak brzmi termin "baśniowy horror", ale "Mama" dobitnie pokazuje, że taki nurt istnieje i coraz mocniej zaczyna wyróżniać się w kinematografii.
Film opowiada historię dwóch dziewczynek, Victorii i Lily, które zostawione w lesie na 5 lat, trafiają pod strzechę Annabel i Lucas'a (brata ojca dziewczynek) w celu wprowadzenia do społeczeństwa i znalezienia kochającego domu. Zadanie idzie całkiem dobrze, zwłaszcza w przypadku starszej Victorii, która lepiej asymiluje się z nową sytuacją. Okazuje się jednak, że razem z dziewczynkami do domu przybył jeszcze ktoś. Ktoś, komu nie podoba się to, że siostry mogą pokochać kogoś innego..
Dzieci to trudny materiał, szczególnie te młodsze, które nie bardzo jeszcze wiedzą, co to znaczy aktorstwo. Jeszcze trudniej sprawa wypada w przypadku horrorów, w których w zależności od charakteru granej postaci, należy od małego aktora wymagać różnej palety emocji, zachowań i działań. Weźmy za przykład "Omen", w którym Harvey Stephens grający Damiena wywiązał się ze swej roli znakomicie, uosabiając zachowaniem Antychrysta, wiarygodnie utrwalając sylwetkę dziecka jako złego omenu w kinematografii (co innego, że po Omenie Stephens wystąpił tylko w dwóch filmach w tym, w remake'u Omenu w 2006 roku). Potem jednak, poza kilkoma wyjątkami (najbardziej chlubnym przykładem jest chyba film pt "Dzieci Kukurydzy" i jego liczne kontynuacje) dzieci w horrorze były raczej odsuwane na margines i to nie bez przyczyny. W czasach, w których królował Omen (1976, dwa lata później powstanie "Halloween"), wykształcał się nowy gatunek grozy, więc nie było raczej miejsca dla małoletnich w horrorze. No bo jak zabić dziecko, szczególnie w slasherze? Nie mieściło się to wtedy w głowie, nawet teraz ciężko jest to sobie wyobrazić, mimo wszechobecnego przyzwolenia na łamanie różnego rodzaju tabu.
Ciężko jest też zakwalifikować "Mamę" jako horror, nawet na plakacie promocyjnym widnieje hasło "Niesamowity thriller" (choć wierząc polskim tłumaczom/specom od PR można kiepsko wyjść w końcowym rezultacie) i tak po prawdzie to nawet jako thriller "Mama" raczej się nie sprawdzi. Pierwsza scena, w której brat głównego bohatera po krachu na giełdzie jedzie do opuszczonego domku w lesie, by tam zabić swoje dwie córki i popełnić samobójstwo jest mocna, pokazuje dramat człowieka, który stracił wszystko i nie będzie w stanie zapewnić swojej rodzinie dachu nad głową. Nie udaje mu się zabić dziewczynek, powstrzymuje go Mama, skracając jego męki. Mama, będąc duchem (oczywiście z tragiczną, pokręconą przeszłością), doskonale pasuje do definicji horroru w tym filmie, jednak reszta bardziej przypomina mi dramat rodzinny. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, oprócz kilku straszaków (mniej lub bardziej subtelnych, spełniają one jednak swoją rolę), mamy zmagania Anabel (Lucasa praktycznie do końca filmu eliminuje Mama, więc nie spełnia on żadnej roli, oprócz sprowadzenia Victorii i Lily do domu, nawet w finale jest workiem treningowym) z dziećmi, jej próbami dotarcia do dziewczynek, co kończy się pośrednim sukcesem. Mało w tym jednak horroru, czy też thrillera, wszystko jedno.
Bardzo podobały mi się retrospekcje. Krótkie, lecz zrealizowane w unikalnym stylu scenki świetnie pokazują tragiczną historię Jean Podolski, która nie chcąc nikomu oddać swojej córeczki (jako pacjentka zakładu psychiatrycznego nie mogła jej wychowywać), skacze razem z nią z klifu. Prosty przekaz, dobry środek artystyczny. Sama kreacja Mamy, stworzona przez Javiera Borteta, chorego na syndrom Marfana (jako, że nie będę w stanie tego wytłumaczyć odsyłam Was TUTAJ) jest dla mnie osobistym plusem, ponieważ udowadnia potęgę prawdziwych efektów nad tymi CGI (jedynie włosy Mamy są zrobione komputerowo). Plusy zdecydowanie należą się również za zakończenie, które znowu pomimo dramatycznego akcentu, może się podobać. Jest baśniowe, ale mimo wszystko słodko-gorzkie, ponieważ każdy coś zyskuje, również Mama. Bardzo podobała mi się również scena, w której doktor Dreyfus, badający zachowanie dziewczynek, wchodzi do tego samego opuszczonego domku, w którym rozgrywa się początkowa scena filmu.
Koniec końców, "Mama" to bardzo solidny film. Fabuła, mimo że trąci dramatem rodzinnym, jest dobra, efekty specjalne nienachalne, a samo zakończenie zasługuje wg mnie na uwagę. Polecam raczej do obejrzenia samemu bądź w bardzo wąskim gronie ludzi, którzy nie będą wyśmiewać każdej kolejnej sceny. Warto.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz