sobota, 2 listopada 2013
"Martwe zło" (2013), reż. Fede Alvarez
Nie ma chyba nic bardziej irytującego dla kinomaniaka, niż nieudany remake filmu, który bardzo polubił. W końcu bezcześci się klasyczny, tak dobry przecież obraz, który mimo upływu lat wciąż jest przyjemny w odbiorze. Nie twierdzę oczywiście, że wszystkie remake'i są złe, słabe i powinno się je palić na stosie. Zdaję sobie sprawę, że są na rynku filmy udane, takie, które składają hołd swoim poprzednikom. Oczywiście, Hollywood jako miejsce wyjątkowo odporne na wiedzę i sugestie wciąż kaleczy filmy, na których się wzoruje. Cała ta moda (bo kręcenie klasycznych filmów na nowo, to nie pierwszyzna, już w czasach kina niemego remake'i były dość częstym zjawiskiem vide "Golem" z 1920 roku) na tworzenie remake'ów to w moim odczuciu zasługa Azjatyckiego przemysły kinowego. Przecież to "Ring" i "Klątwa" zrobiły największą karierę i niemal natychmiast zostały przerobione na potrzeby amerykańskiej publiczności. Nie mówię, że dobrze, filmy były, delikatnie mówiąc, przeciętne, inni twórcy dostrzegli w tym szansę na szybki zarobek praktycznie zerowym kosztem, no i z roku na rok mieliśmy do czynienia z rosnącą liczbą remake'ów.
I tak dochodzimy do dzisiejszego filmu, "Martwe Zło", pierwszego z czterech obrazów pokazanych na Nocnym Maratonie Horrorów, który odbył się 25 października. O reszcie filmów też napiszę, zdecydowałem się na cztery osobne teksty, ponieważ w moim odczuciu każdy z tych filmów na to zasługuje. Przy okazji, w obliczu newsa o starcie produkcji "Armii Ciemności 2", wypada kilka słów napisać o pierwszej próbie "ożywienia" filmu (co także jest niezłym pretekstem do napisania małej retrospektywy).
Oryginał nakręcony w 1981 roku starzeje się doskonale. Coś, co zaczęło się jako zwykły horror klasy B nakręcony praktycznie zerowym kosztem (375 tysięcy dolarów to znikoma suma, nawet jak na tamte czasy), okazało się pracą pasjonata, skutecznie przechodził z groteski do straszenia, no i wykreował gwiazdę Bruce'a Campbella, który zagrał swoją postać w "Evil Dead 2" i "Army of Darkness. Warto przy tym wspomnieć, że film wyreżyserował Sam Raimi, późniejszy reżyser trylogii o Spider-manie (ciekawym jest tu to, ilu znanych dziś reżyserów rozpoczynało od niskobudżetowych horrorów. Peter Jackson zanim nakręcił trylogię "Władcy Pierścienia" stworzył "Zły Smak" i "Martwicę Mózgu, absolutnie rewelacyjne filmy gore).
Trailer najnowszego "Martwego Zła" wywołał u mnie uśmiech satysfakcji. Pomyślałem wtedy, że w końcu ktoś wziął się poważnie za swoją robotę i ujrzę unowocześnioną, mocną i brutalną wersję filmu, że odejdziemy od kampowości na rzecz porządnego wykonania. Cóż.. Po seansie miałem uczucia co najmniej mieszane. Film dobry nie był, ale nie skazałbym go na wygnanie. W dodatku wiadomość o wycięciu kilku scen z zamiarem dodania ich do edycji DVD wcale nie poprawił sytuacji Alvareza i spółki. No właśnie, Federico Alvarez to gość, który nakręcił cztery krótkometrażowe produkcje (o dwóch nie wiadomo nic, dla dwóch najnowszych IMDB nie ma prawie żadnych informacji), co wcale nie zachęca. Nie twierdzę, żeby nie dawać wyzwań młodym reżyserom, ale nie w przypadku, gdy mamy do czynienia z serią uwielbianą przez masę ludzi. Reżyseria wypada przyzwoicie, tu i ówdzie widać nawet pewien hołd dla Sama Raimiego (przykładem niech będzie scena, w której Mia siedzi w tym samym aucie, którym do kabiny w lesie jechali bohaterowie oryginału), jest jednak kilka rzeczy, która rażą. Przykład z autem, który przed chwilą przytoczyłem, jest małym szczególikiem, nieistotnym w zasadzie elementem, brakuje konsekwencji, a koniec końców mamy do czynienia ze sztandarową obecnie dla Hollywood próbą odcinania kuponów od znanej marki.
No, ale żeby nie było, że wszystkiego, co jest remakiem nienawidzę. Pomijając fakt, że postaci w filmie to absolutnie szablonowe slasherowe mięso armatnie, to Jane Levy grająca Mię, dziewczynę uzależnioną od narkotyków, która przybywa do domku w celu wyciszenia się (w zasadzie to pomysł jej przyjaciół i brata, którzy sobie z nią nie radzą), wykonała bardzo dobrą robotę. Na tyle dobrą, że tranzycja z narkomanki do osoby opętanej przez ciemne moce odbywa się bardzo płynnie. Sceny gore są porządne, a ostatnia scena, mimo kilku niezbyt inteligentnych momentów (wysychająca krew na twarzy Mii, mimo padającego krwawego deszczu czy problemy z piłą łańcuchową, która w jednym kadrze jest odpalona, a w drugim nie) jest interesujący i z pewnością nie zanudzi widza.
Głównym problemem obrazu Alvareza jest fakt, że "Evil Dead" Raimiego poprzez swoje amatorstwo miał niewątpliwy urok. Poza tym kopiowanie pewnych schematów gatunkowych, gra z widzem czy popadanie nawet w parodiowanie konwencji zapewniło sukces pierwowzoru. Tutaj postaci są absolutnie szablonowe, Necronomicon zostaje potraktowany po macoszemu (nie czepiałbym się, gdyby nie to, że w oryginale Księga Umarłych stanowiła portal, dzięki któremu demony atakowały bohaterów), sztuczne dialogi, brak w zasadzie jakiejkolwiek inwencji twórczej reżysera (propsy za pistolet na gwoździe), wycięcie niektórych scen przeznaczonych do wydania DVD (co jest grzechem absolutnym, jak można kazać ludziom płacić pieniądze za bilet kinowy, gdy podczas seansu pokazuje im się środkowy palec i mówi "kupujcie DVD"... I wielkie zdziwienie na twarzach twórców, gdy ich "dzieła" są piracone na potęgę) no i przede wszystkim wspomniana już próba odcinania kuponów. Szczerze mówiąc, gdyby nie maraton horrorów, to pewnie bym nie poszedł na "Martwe Zło", nie dziwię się w ogóle negatywnym recenzjom w Sieci.
Szkoda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz