czwartek, 2 listopada 2017
"Demon" (2015), reż. Marcin Wrona
Oj ciężko o dobry, polski horror, przez już ponad 100 lat istnienia gatunku na palcach jednej ręki nieostrożnego drwala można by zliczyć produkcje, które mogą zasiąść na stałe w pamięci widza i miłośnika gatunku. Samo pojęcie "polski horror" jest swego rodzaju oksymoronem, groza w naszym rodzimym wydaniu schodzi na drugi plan na rzecz realistycznych i mrocznych dramatów (które z reguły wychodzą nam świetnie) bądź tematycznie nastawionych komedii romantycznych (o których z litości nie powiem nic). Pojawił się wtedy Demon uznanego już na scenie Marcina Wrony i od razu wzbudził pozytywne emocje, co długo się nie zdarzyło. Czy oznacza to więc, że w końcu pojawił się godny przedstawiciel gatunku, którego z dumą można pokazywać na scenie chociażby europejskiej? Cóż...
Zacznę od pozytywów, bo to wcale nie jest tak, że film jest zły, wręcz przeciwnie. Atmosfera jest świetna, miejscami przytłaczająca, nawet potocznie radosne sceny nie zdejmują z barków ciężaru, jaki kładzie Wrona w swej ostatniej przedśmiertnej produkcji. Od początku widać, że coś jest nie tak i że będziemy świadkami niezbyt miłych wydarzeń, zresztą dość szybko dostajemy pierwsze sygnały, na szczęście nie jest to obraz, który 3/4 czasu trwanie buduje napięcie tylko po to, żeby w ostatnim akcie zwalić na widza lawinę akcji i informacji. Demon jest na tyle minimalistyczny, że pozwala całkowicie skupić się na prezentowanych wydarzeniach, jednocześnie od pierwszej do prawie ostatniej minuty wszystko pokazywane jest na tyle sprawnie, że po prostu się nie nudzimy. No właśnie, powiedziałem "prawie", bo mimo wszystkich zalet przez cały czas wydawało mi się, że gdzieś już to widziałem. Ba, u Wrony mamy nawet do czynienia z próbą egzorcyzmu, nie sposób więc nie ulec wrażeniu, że temat raczej nowy nie jest. I tu leży największa bolączka oglądania Demona: jeśli oglądaliście już filmy podejmujące tematykę nawiedzeń i opętań, to bardzo dużo stracicie. Owszem, opakowane to wszystko jest fajnie, jest przygnębiająco i mrocznie, wszystkie motywy muzyczne doskonale wpasowują się w nastrój każdej kolejnej sceny, skupienie na kilku głównych postaciach uczestniczących w weselu jest dużym plusem, nie ma też nazbyt zawiłych opowiastek biograficzno-historycznych, ot jest sobie trup, pochowany bez zachowania obrządków, nie może więc spocząć spokojnie, nawiedza więc tego, kto go znajdzie, dzieją się niewytłumaczalne rzeczy, a nasz bohater co raz mocniej ulega wpływom ducha. Jednak to wszystko już było i tylko dlatego, że jest to bardziej efektywne jak efetowne, nie ma co filmu za to besztać.
Mimo wszystko, należy docenić kroki podjęte w celu popularyzacji horroru w Polsce, bo bardzo mocno brakuje wyjścia z pewnego schematu dla polskiego filmu. Wojtek Smarzowski pokazuje, jak zbudować niepokojącą i przerażająco realistyczną scenę dla nadchodzących wydarzeń, niczym w makabrycznym teatrze. Marcin Wrona spróbował na scenę zaprosić aktorów, aby pomogli w budowaniu mocnej historii. Według mnie udało się to w niewielkim stopniu, aczkolwiek nie będę zaprzeczał argumentom, które mówią o pewnej hipnozie, jakiej zostali poddani. I choć pewne rozwiązania fabularne są dla mnie irytujące, to polecam obejrzeć ten film. Demon może się stać prekursorem nowoczesnego horroru w Polsce i o tym należy pamiętać. 6/10.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz