środa, 11 października 2017
"Dom" ("Home") 2015
Zapanowała dziwna moda, jeśli chodzi o animację. Nie ważne co się dzieje, jakie są postacie, co mówią, co myślą, ważne jest, żeby coś się działo. Właściwie mógłbym skopiować tekst o Angry Birds, w którym zwracałem uwagę na cel istnienia tego typu produkcji. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież takie dzieła tworzone są dla "dzieciaczków, które w kinie chcą się dobrze bawić, nie rozważać nad egzystencją ekranowych bohaterów". Fakt, chciałbym jednak zwrócić uwagę, że dziesięciolecia animacji Disneya, Ghibli, Pixara czy wczesnych animacji Dreamworks też były skierowane do najmłodszych, nie były (przynajmniej w większości) ogłupiającym festiwalem światełek, ruchu i durnych dialogów. W Domu mamy spełnione wszystkie wyznaczniki współczesnego kina dla dzieci, i to wcale nie jest dobra wiadomość. Rzadko oglądam animacje, głównie po to, żeby obejrzeć coś, na co nie muszę zwracać tak szczególnej uwagi, jak do "mojej" dziedziny, przy czym mogę się czasem uśmiechnąć, docenić żart (scena z leniwcami ze Zwierzogrodu ciągle mnie rozwala) i dobrze spędzić ok. 2 godzin. Dom zwyczajnie i po ludzku mnie zdenerwował, od pierwszej do ostatniej minuty nie robił nic, żebym chciał powiedzieć cokolwiek pozytywnego, zostawił po sobie niesmak tym większy, że za produkcję zabrało się ogromne studio, które na takie wpadki po prostu nie powinno sobie pozwolić.
Boovy są kosmiczną rasą, która od pokoleń ucieka przed Gorgami, wysiedlając mieszkańców kolejnych planet, tym razem trafiają na Ziemię, gdzie po relokacji tubylców (7 miliardów, których wrzucają do osiedli przypominających amerykańskie seriale) wydają się prowadzić spokojne i, w końcu, bezstresowe życie. Wtedy pojawia się Och (swoją drogą, milionowa postać, której w filmie nikt nie lubi wpisująca się w archetyp from zero to hero), który przez pomyłkę wysyła zaproszenie na swoją parapetówkę chyba do wszystkich ras Wszechświata. Oczywiście powstaje zamieszanie, Och ocieka, i napotyka Tip (serio, Tipencja... czy ja muszę tu cokolwiek mówić?), która poszukuje swojej mamy (która nazywa się Łucja.. swoją drogą, zastanawiam się czy takie nazwanie postaci to jakiś komentarz do kreatywności współczesnych rodziców, ale chyba za dużo się nad tym zastanawiam, bo boję się implikacji o to, że ktoś przy tym filmie myślał) i tak się przypadkowo składa, że nienawidzi Boovów. Tip zmusza więc Ocha (serio, nasz kosmita wygląda jak kosmici z Toy Story po przemalowaniu z funkcjami postaci z Inside Out) do pomocy najpierw przy naprawie auta, następnie do podróży w celu odnalezienia mamy. Po drodze oczywiście się zaprzyjaźniają (szok!), na końcu wypływa jakiś morał, ale sposób w jaki nasi bohaterowie go odkrywają jest jak dla mnie boleśnie głupi (podpowiem tylko, że chodzi o kamyk).
Cóż można powiedzieć? Po coś ta bajka powstała, tak myślę i dochodzę do wniosku, że podobnie jak w przypadku Angry Birds chodzi o to, żeby przyciągnąć tych najmłodszych (oczywiście z rodzicami, wiecie, plus do sprzedaży), żeby ich czymś zająć ciągłym ruchem. Z mojej perspektywy Dom to po prostu bełkot, fabularnie jest sztampowo do bólu, animacja jest nudna (aczkolwiek do przetrawienia, po prostu nie jest to nic wybitnego.. albo dobrego chociaż), dźwiękowo jest katastrofa (serio, zamiast tego typowo miałkiego popu można było dać kilka kawałków z użyciem orkiestry, no ale koszta, koszta.. lepiej zamiast płacić pieniądze utalentowanym muzykom zapłaćmy PODWÓJNIE jednej gwieździe, bo przecież Rihanna jest głosem... eh... Tipencji, ma też swój udział w ścieżce dźwiękowej). Dlaczego? Nie wiem jak Was, ale mnie łamana polszczyzna, którą posługują się nasi uroczy kosmici, doprowadza na krańce wytrzymałości. Argument, który przechodzi jak burza przez wszelkie dyskusje to "no przecież to są kosmici z innych planet, skąd mają znać nasze języki?". Ano stąd, że jako zaawansowana technologicznie rasa, posiadająca WŁASNĄ SEKCJĘ NAJMĄDRZEJSZYCH STWORZEŃ, NA DODATEK PODŁĄCZANYCH DO CZEGOŚ CO FUNKCJONALNOŚCIĄ PRZYPOMINA NACZYNIE POŁĄCZONE, ma obowiązek znać taki język, zwłaszcza że przed lądowaniem zbadali naszą planetę. Nie wkurzało by mnie to, gdyby Och i spółka byli jakimś dodatkiem do historii, ale wysłuchiwanie tego bełkotu przez niemal 1,5 godziny było męczarnią wyższego poziomu. W dodatku w samym pierwszym akcie naliczyłem co najmniej pięć żartów toaletowych, doprawdy, majstersztyk.
Jedynym plusem, jaki udało mi się wykopać z mulistego dna, jakim jest ten obraz, jest zaangażowanie aktorów głosowych, polskich czy oryginalnych. Trzeba w sobie znaleźć wybitne pokłady siły woli, żeby być w stanie odgrywać sceny, które my jako widzowie mamy wątpliwą przyjemność widzieć. Morał? Taki sam, jaki można znaleźć w wielu wybitnie lepszych produkcjach. Niestety, Dom to kolejna animacja, która po prostu ma trzepać kasę z rodziców, którzy unikając domowego Armagedonu, zabierają swoje pociechy do kina. Państwo z Dreamworks powinni się wstydzić za swoją "pracę".
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz