sobota, 21 lutego 2015

"Godzilla" (2014), reż. Gareth Edwards

Król potworów powraca w 60-lecie powstania, tym razem nie za sprawą japońskiego studia TOHO, tylko dzięki Amerykanom. Więcej powodów do paniki nie trzeba było podawać, wszakże "Godzilla" z 1999 roku to kompletna katastrofa, o której fani potwora nie rozmawiają, jak gdyby nigdy nie istniała. I wtedy dostaliśmy trailer, który jak zawsze wpompował w Nas pozytywne emocje. Nic dziwnego, odkrycie Godzilli odbywa się w spektakularnym stylu, podczas skoku spadochronowego. Zdrowy rozsądek nakazywał jednak wstrzymać ekscytację, zwiastun filmu z 1999 roku też był epicki, mimo to byliśmy zawiedzeni (ha, drobne niedopowiedzenie). Czy w swoje urodziny Godzilla jest w stanie wznieść się na swoje wyżyny?
W roku 1999, elektrownie Janjira zostaje zniszczona. Przyczyny są nieznane, co wpędza Joe Brody'ego (Brian Cranston) w szaleństwo na punkcie odkrycia prawdy o wypadku. Jego syn, Ford (Aaron Taylor-Johnson), żołnierz, musi zaraz po powrocie z misji udać się do Japonii, aby wyciągnąć ojca z więzienia i postawić do psychicznego pionu. Obaj odkrywają jednak co wydarzyło się 15 lat temu, gdy elektrownia się zawaliła. Są jednocześnie świadkami ożywienia potwora, gdzieś na drugim końcu globu powstaje drugi (zostają nazwane MUTO- Massive Unidentified Terrestrial Organism) i aby jeszcze wszystko pogorszyć okazuje się, że potwory są przeciwnej płci i jeśli dojdzie do złożenia jaj, ludzkość będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Naukowcy najbardziej obawiają się jednak Godzilli, potwora którego nieskutecznie próbowali zabić 60 lat temu (znakomite odwołanie do pierwszego filmu), nie wiedząc jednocześnie jak potężnego sprzymierzeńca zyskają.
Godzilla powraca, w glorii i chwale, nie ma powodu do paniki, wszystko jest już w porządku i wreszcie możemy zapomnieć o tym-filmie-który-nigdy-nie-istniał. Nie jest oczywiście idealnie, ale wady nie zmieniły się od 60 lat, wiec możemy spokojnie przymknąć na nie oko. Podoba się przede wszystkim design Godzilli, klasyczny, jednocześnie odpowiednio zmodyfikowany tak, aby budził grozę. No i ryk, TEN ryk w połączeniu z tym co widzimy na ekranie potrafi wywołać ciarki. Przeciwnicy Króla Potworów choć nieco mało oryginalni, stanowią prawdziwe zagrożenie i potrafią skutecznie łączyć siły w walce. Pierwszy akt filmu, gdzie występuje Brian Cranston pokazuje, że facet ciągle potrafi grać. Nie zaskakuje to specjalnie, aczkolwiek miło patrzeć jaki wachlarz emocji potrafi pokazać aktor w przeciągu swojej kariery. Dramat, jaki przeżył Joe odbija się na jego psychice, jednak jego obsesja nie jest nieuzasadniona i choć widzieliśmy ten typ postaci już setki razy (szalony z pozoru człowiek szukający prawdy, w którą nikt nie wierzy), Cranston skutecznie pokazuje, że można wciągnąć widza w świat przedstawiony. Ogromna zatem szkoda, że Joe Brody ginie i to bardzo wcześnie. Zostaje zastąpiony Fordem, którego egzystencję w filmie możemy pominąć, bo żadna czynność, którą wykonuje na ekranie, nie zapada w pamięć, jest to kompletnie płaska postać, niejednokrotnie zresztą zadawałem sobie pytanie "co ten człowiek w ogóle tu robi?", tak nieistotny jest Aaron Taylor-Johnson. W zasadzie śmierć postaci Cranstona to także śmierć wątku ludzkiego. Oczywiście, jest w tle wielki plan zniszczenia MUTO, Godzilli i uratowania świata, aczkolwiek to już nie to samo.
Ale, ale, przecież mamy do czynienia z filmem o potworach, jak więc wypadają na scenie główni aktorzy tego przedstawienia? Gdyby nie to, że walki są nieprawdopodobnie powolne, powiedziałbym, że pojedynki kopią tyłki dosłownie i w przenośni. Nie zmienia to faktu, że obserwowałem wydarzenia na ekranie z zachwytem. Może jestem mało wymagający, wprawdzie do pojedynku dochodzi po około 1,5 godziny (film trwa 122 minuty), jednak gdy potwory zaczynają walkę, jest świetnie, wygląda to epicko. Oczywiście Godzilla zgarnia wszystkie nagrody, jest niewątpliwie wisienką na filmowym torcie, pokazuje swój atomowy oddech, jego znak firmowy i kopie wszystkie tyłki na ekranie. Szkoda tylko, że tego typu starć jest tak niewiele, może budżet nie pozwolił, a może godzinna walka byłaby po prostu zbyt nudna. Nie wiem, w każdym razie warto poczekać, jest na co popatrzeć.
Co dalej? Na 2016 rok planowany jest kolejny amerykański obraz o Godzilli. Jestem trochę spokojniejszy co do końcowego efektu, ponieważ powrót w 2014 roku Król Potworów zalicza wyjątkowo dobrze. Zdjęcia są fantastyczne, warto też zobaczyć Briana Cranstona, no i gdy Godzilla się rozkręca, wtedy emocje rosną. Zdecydowanie warto poświęcić dwie godziny swojego czasu na seans, nie pożałujecie. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz