piątek, 26 grudnia 2014

"Kotoko" (2011), reż. Shinya Tsukamoto

Przyznam na samym początku, że musiałem przeczytać recenzję "Kotoko", żeby w pełni zrozumieć znakomitość tego filmu. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że interpretacja obrazu Tsukamoto, znanego i uwielbianego undergroundowego twórcy klasyków takich jak "Tetsuo: Człowiek z żelaza" czy "Tokyo Fist" jest dość jednoznaczna. Chciałem zacząć ten tekst od stwierdzenia, że samotne macierzyństwo to potężna orka. Pójdźmy krok dalej i przedstawmy pokrótce fabułę "Kotoko".
Kotoko (w tej roli Cocco, gwiazda J-popu) jest samotną matką z trudem godzącą swoją pracę (która nie jest mi do końca znana, gdyż ludzie siedzą i podkreślają te same zdania, kredkami lub czymkolwiek innym) i wychowanie syna, Daijiro. Na razie nie brzmi najgorzej, prawda? Dorzućmy do tego przypadłość polegającą na tym, że Kotoko widzi ludzi podwójnie tzn. widzi ich dobrą i makabrycznie złą stronę (podobnie do ostrej psychozy maniakalnej). Nie mogąc odróżnić, które odbicie jest prawdziwe, jej życie jest ciągłym koszmarem, co zresztą widać w kilku bardzo ciekawych i niepokojących scenach. Kotoko tnie się regularnie, żeby sprawdzić czy to co odczuwa jest prawdą czy złym snem. Cała ta sytuacja doprowadza do najbardziej przerażających dla niej omamów, podczas których wydaje jej się, że zabija swojego synka. Doprowadza to do utraty władzy rodzicielskiej, Daijiro trafia do siostry głównej bohaterki. Niedługo potem Kotoko poznaje Seitaro Tanakę, znanego autora książek, który przyciągnięty jej śpiewem zaczyna ją prześladować, co doprowadza do bardzo dziwnego i niepokojącego związku (miłość ponad wszystko czy już obsesja?).
Dalej jest dobrze, ale tylko na chwilę. Nie chcę zdradzać, co dzieje się do końca filmu, ale warto wytrzymać, ponieważ Tsukamoto nie idzie ku szczęśliwemu zakończeniu. I całe szczęście, ponieważ zepsułoby to ideę obrazu, czyli pokazanie przegranej z góry walki Kotoko z samą sobą, jej chorobą i samotnością.
"Kotoko" zawdzięcza swój sukces wspaniałej kreacji Cocco, która włożyła w rolę cały wachlarz swoich umiejętności. Nie tylko cudownie śpiewa (co swoją drogą doskonale wpisuje się w wydarzenia prezentowane na ekranie i kreuje fantastycznie niepokojącą atmosferę), ale pokazuje też warsztat aktorski, którego może pozazdrościć niejeden hollywoodzki aktor czy aktorka. Dawno nie czułem się tak nieswojo oglądając psychologiczny horror, momentami nawet można się przestraszyć (przyznaje, że dzieje się to głównie podczas majaków bohaterki, aczkolwiek jest dobrze), wszystko w tej warstwie jest tak, jak być powinno. Drugą ważną postacią jest tu sam reżyser, który wcielił się (tradycyjnie sam bierze na siebie jakąś rolę i to niekoniecznie epizodyczną, w "Tetsuo" zagrał głównego bohatera) w Tanakę, prześladowcę Kotoko, która ostatecznie się z nim związuje (inna sprawa, że charakter tego związku jest... um... delikatnie rzecz ujmując chory). Tanaka zakochuje się w kobiecie, która znęca się nad nim fizycznie, nie chce przyjąć jego oświadczyn i wcale nie traktuje go jak swojego mężczyznę. Problem w tym, że on jest zakochany do szaleństwa, przyjmuje to rozmiary wręcz obsesyjne.
Opowiedziałem wcześniej, że "Kotoko" to horror o tym, że macierzyństwo, dzięki nieustannym trudom, niemocy przy radzeniu sobie gdy wszystko się wali (jest w filmie taka ikoniczna scena, gdy Kotoko przeżywa załamanie, kiedy nie może uspokoić dziecka, przypala swój obiad, doznaje oparzenia od patelni, żeby w końcu usiąść pod ścianą i kompletnie pęknąć), rzekłbym wręcz że dla samotnej kobiety to może być najgorszy koszmar. Tsukamoto jednak nie drwi, ba jest jak najbardziej daleki od tego, film jest swego rodzaju hołdem dla wszystkich strudzonych matek, które samotnie muszą radzić sobie z utrzymaniem i wychowaniem dziecka, dokładając do tego chorobę psychiczną głównej bohaterki czyni swoje dzieło czymś więcej..
Gdybym miał przed czymś przestrzec potencjalnego widza "Kotoko", to z pewnością powiedziałbym, że film wymaga cierpliwości w odbiorze. Tempo jest powolne, ale służy podkreśleniu ogromu wyzwań, którym musi nasza bohaterka sprostać. Nie sposób nie zgodzić się również z twierdzeniem, że mamy tu do czynienia raczej z dramatem psychologicznym aniżeli z horrorem. Z drugiej strony gdy popatrzymy na sceny majaczącej na jawie Kotoko czy momenty w których do akcji wkracza Tanaka możemy wysunąć śmiałe argumenty w przeciwną stronę. Moim zdaniem jest to jak najbardziej horror psychologiczny i to wyjątkowo udany. Potrafi jak mało który film wryć się w psychikę i wiercić tam dziurę, niejednokrotnie wywołując uczucie niepokoju. Warto poświęcić 1,5 godziny na seans, obraz pokazuje, że kino azjatyckie na prawdę jest warte uwagi. Szczerze polecam.

piątek, 19 grudnia 2014

"Tokyo Ghoul" (2014), reż. Shuhei Morita

Anime to wyjątkowo ignorowane medium w społeczeństwie. Oceniane jako miałka rozrywka (padają oczywiście określenia w stylu "chińska bajka", ale zaściankowych teorii nie trzeba komentować) dla ludzi, którzy wychodzenie z domu i kontakty społeczne traktują jako ostateczną konieczność, anime co chwilę pokazuje, że jest czymś więcej. Tytuły takie jak "Gilgamesh" czy "Wolf's Rain" wyrastają ponad standard, z jakim polska publika miała do tej pory do czynienia (przyznać trzeba, że "Tsubasa" czy "Yataman" nie były mistrzostwem scenopisarstwa). Gdyby zagłębić się dalej w listę dostępnych serii, każdy znalazłby dla siebie coś, co odpowiadało by gustom każdego z nas. Jako, że pasjonuje mnie horror, to ten właśnie gatunek jest u mnie na pierwszym miejscu w kategorii poszukiwanych. Znaleźć jednak tytuł, który może kogoś wystraszyć jest zadaniem karkołomnym. Nie dlatego, że jest to niemożliwe, dzieje się tak dlatego, ponieważ w japońskiej animacji dominują raczej tytuły gore, seriali stawiających na atmosferę jest stosunkowo niewiele (pamiętam niedawno odkryte "Kakurenbo", krótkometrażową wariację na temat zabawy w chowanego), stąd też dzisiaj spojrzymy na świeżutkie anime, "Tokyo Ghoul".
"Tokyo Ghoul" to anime, które oprócz krwistej treści, stara się również wywrzeć wpływ na psychikę widza, poniekąd odnosząc sukces. "TG" odpowiada historię Kanekiego, który pewnego dnia poznaje tajemniczą kobietę, która okazuje się ghoulem, istną plagą Tokio, istotą żywiącą się ludźmi w celu podtrzymywania sił życiowych. Chłopaka ratuje cud w postaci zawalonej konstrukcji budowlanej, która przygniata jego i Rize. Ratuje go również nowoczesna medycyna, dzięki której część organów ghoula zostaje przeszczepiona Kanekiemu. Prowadzi to jednak do tego, że chłopak staje się hybrydą człowieka i ghoula, z apetytem na ludzkie mięso, ale również z ogromną blokadą psychiczną, która stawia pytanie "kiedy człowiek przestaje być człowiekiem?".
Dalej obserwujemy rozwój Kanekiego, wspomagany przez Anteiku, organizację "dobrych ghouli" oraz przez poznanych Ghouli, Tokę (wieczne wkurzona dziewczyna z miękkim sercem), Higami (13- letnią dziewczynkę, która po zabójstwie jej matki, znajduje brata w osobie Kanekiego) i resztę bardzo interesujących i niekiedy absolutnie szalonych postaci (Tsukiyama przewodzi stawce, ghoul-kanibal z dziwnym fetyszem na punkcie Kanekiego, przebija go chyba tylko Suzuya, absolutny świr, którego nie sposób nie uwielbiać). Wszystkie te persony są niezwykle interesujące, a ich historie potrafią nie tylko przerazić, ale niekiedy również poruszyć serce (przykładem niech będzie historia Nishio i jego miłości do ludzkiej kobiety).
Poruszyłem jedynie wierzchołek góry lodowej. Mamy jeszcze CCG, czyli policję zajmującą się eksterminacją ghouli, no i rzecz jasna złych ghouli, które dzielą się na kilka grup (póki co mamy koniec pierwszego sezonu i zostały one dopiero naruszone, więc nie mogę ich tu opisać), opisanie każdej postaci po kolei zajęło by zdecydowanie zbyt dużo czasu, pierwszy sezon skupia się głównie na Anteiku i Kanekim.
O "Tokyo Ghoul" można mówić w samych superlatywach. Animacja jest rewelacyjna, szybka i płynna, doskonale ukazuje każdy szczegół walk, postaci i efektów jakie wywiera na nich każda akcja. Jest krwawo, aczkolwiek mam ogromny zarzut do studia Funimation. Dlaczego w 2014 roku, w anime z kategorii horror i +18 mamy do czynienia z cenzurą? Zabieg marketingowy? Czekacie, żeby wydać edycją "X-rated" na DVD? Nieładne zagranie zwłaszcza, że najbardziej efektywne dla fabuły i efektowne dla widza sceny są bardzo krwawe i oglądanie ich w negatywie bardzo psuje zabawę. Animacja w tym anime działa bardzo mocno w kwestii straszenia. Na szczęście obyło się bez tanich straszaków, mamy tu do czynienia z mocnym wierceniem psychiki (ostatnie dwa odcinki to już jazda bez trzymanki), twórcy nie cofają się przed niczym, i całe szczęście, dawno nie oglądałem tak mocnego anime, które zachowuje swoją strukturę od początku do końca, choć trzeba przyznać, że środkowe dwa trzy odcinki raczej zwalniają tempo, co jednym może wydawać się dobre aby wziąć oddech, mnie jednak przydałoby się dalsze zawiązanie akcji.
Podobny zarzut mam pod względem głównego bohatera serialu. Walka Kanekiego o zachowanie człowieczeństwa jest fantastyczna, ukazana doskonale pod względem graficznym i dźwiękowym. Ostatnie dwa, trzy odcinki to również rewelacja, gdy młody ghoul ma już dość tortur i daje się zabrać "ciemnej stronie mocy" w bardzo efektownym finale sezonu. Za to środek? Wolny, Kaneki prawie zostaje odsunięty na bok, tak bardzo nic nie znaczy dla fabuły, pojedyncze zrywy i jego interakcja z Higami niespecjalnie ratują sytuację. Ogólnie rzecz biorąc, lubię Kanekiego, chciałbym jednak, żeby jego postać trochę bardziej ewoluowała w trakcie trwania anime.
Cóż więcej można powiedzieć? Obecnie nakręcony został jeden sezon, drugi planowany jest na początek 2015 roku i szczerze mówiąc nie mogę się doczekać. "Tokyo Ghoul" to bardzo dobre anime, wymykające się standardom "od zera do bohatera", które nie oszczędza na efektowności, jednocześnie wiercąc widzowi dziurę w głowie, efektywnie stosując presję na psychice. Polecam zdecydowanie zapoznanie się z tytułem, nawet jeśli nie jesteście miłośnikami japońskiej animacji.