sobota, 12 kwietnia 2014

"Reqiuem dla snu" ("Reqiuem for a dream"), 2000, reż. Darren Aronofsky

Rzadko kiedy trafia w moje ręce taki film. Film, który zostawia mnie absolutnie wstrząśniętego, ze szczęką luźno leżącą na podłodze, z rozwalonym mózgiem i skopanym sercem. Oglądałem w życiu wiele obrazów "szokujących", ba, zajmuję się horrorami, gatunkiem, którego jednym z potencjalnych zadań jest właśnie szokowanie (szczególnie w gore i splatter, najbardziej krwawych odmianach horroru). Jest jednak pewna subtelna różnica między dzisiejszym filmem a gatunkiem, do którego pasją dzielę się z Wami na łamach tego bloga, a mianowicie jaki by to nie był horror wiem, że jest to dzieło fikcji reżyserskiej. Owszem, strach czasem towarzyszy po seansie, jeśli film jest dobry, jasne, jednak ciągle nie jest to prawdziwe. Są jednak takie chwile, kiedy powiedzenie "to tylko film" do widza nie dociera. Takie momenty przychodzą, gdy film narusza delikatną sferę w ludziach, sferę zawieszenia niewiary, rzekłbym nawet, że wnika w samą duszę. Jak by się nie rozwodzić nad tym, jak fikcja potrafi wstrząsnąć (w końcu przeżywamy różne chwile razem z bohaterami książek), "Reqiuem dla snu" w moich oczach to coś więcej niż rzeczona fikcja. Jest to film, który pomimo dość prostej fabuły, posiada genialną egzekucję. Nie użyłem słowa "egzekucja" przypadkowo, po seansie autentycznie poczujecie na skórze oddechy plutonu. Ale do rzeczy...
Drugs. They consume mind, body and soul. Once you're hooked, you're hooked. Four lives. Four addicts. Four failures. Despite their aspirations of greatness, they succumb to their addictions. Watching the addicts spiral out of control, we bear witness to the dirtiest, ugliest portions of the underworld addicts reside in. It is shocking and eye-opening but demands to be seen by both addicts and non-addicts alike.
Źródło: www.imdb.com
Jedna z recenzji w serwisie imdb.com głosi "Jest to jedno z najbardziej wstrząsających i jednocześnie pięknych doświadczeń w moim życiu" i nie sposób się z tym nie zgodzić, z czystym sumieniem można by dać to właśnie zdanie na okładkę DVD, plakatów filmowych itd. "Reqiuem dla snu" wymyka się z jakichkolwiek ram recenzenckich, dlatego ciężko o nim cokolwiek napisać, co nosiłoby właśnie miano oceny. Gdybym miał swoimi słowami opisać moje odczucia po seansie, prawdopodobnie nie byłbym w stanie. Oglądając ten film parę ładnych lat temu czułem to samo, co uzależnieni od narkotyków bohaterowie obrazu, uzależnienie. Chciałem odwrócić wzrok, ale nie mogłem, musiałem zobaczyć, co jest dalej, miałem nadzieję, że kolejna dawka będzie tą szczęśliwą, tą ostatnią. Po zakończeniu przez kilkadziesiąt minut nie mogłem się ruszyć, chciałem jednocześnie uciec, jak i bić brawo na stojąco. Nawet jeśli nie pamiętam każdej sceny (chociaż te momenty, które mają zapaść w pamięć, robią to z szokującą skutecznością), to z pewnością nie zapomnę tego uczucia, które mi towarzyszyło i towarzyszy w każdej chwili, gdy przypomnę sobie ten film. Przez parę lat zbierałem się do napisania tego tekstu nie dlatego, że byłoby to trudne zadanie. Odnoszę wrażenie, że cokolwiek napiszę, nie będzie to wystarczająco dobre, nie odda esencji obrazu, nie powie Wam, jak brutalnie piękne jest do doświadczenie. Bo nie jest to tylko film, to coś co się przeżywa całym sobą.
Można powiedzieć, że "Reqiuem dla snu" w czterech aktach opowiada historię Harry'ego (Jared Leto), Marion (Jennifer Connely), Tyrone'a (Marlon Wayans) oraz Sary (Ellen Burstyn), którzy wpadają w narkotykową przepaść. Tyle, w zasadzie streściłem Wam fabułę filmu w jednym zdaniu. Ale nie odchodźcie jeszcze, bo to sposób egzekucji tej fabuły jest tutaj najważniejszy, a jest on rewelacyjny. Bez pośpiechu, krok po kroku, Darren Aronofsky prezentuje nam drogę ku samozagładzie, pokazuje nam jak narkotyki niszczą człowieka, deprawują i depczą wszystkie odruchy, jak przejmują władzę nad ludzkim życiem. "Nie pieści się" to za mało, patrząc na niektóre sceny można dojść do wniosku, że reżyser bierze nasze serca i z premedytacją przekopuje je po ziemi przez blisko 100 minut trwania filmu. I jeśli ktokolwiek zarzuci mi przesadę, z pewnością nie widział "Reqiuem dla snu", nie doświadczył tego, czego doświadczyli widzowie. Im dalej bowiem film, im więcej czasu mu poświęcamy, im bardziej się wciągamy, tym bardziej czujemy, że mimo tego iż wiemy, że mamy do czynienia "tylko z filmem", to nas niszczy, jest to trudna miłość. I podobnie chyba jest z narkotykami, człowiek zaczyna je kochać, uzależniać się od nich, a jedyne co dostaje z powrotem, to ból.
Ciężko być fanem filmu, który tyle z człowiekiem robi. Jest to chyba najlepszy sposób na przeprowadzenie kampanii antynarkotykowej w historii, pokazywałbym ten film w szkołach, żeby przestrzec młodych ludzi przed narkotykami. Jest to jednocześnie doświadczenie i jeśli ktoś zaproponuje mi obejrzenie tego filmu po raz drugi, będę miał opory. Wiem, że jest to niesamowity obraz ze wstrząsającymi zdjęciami i absolutnie genialną ścieżką dźwiękową. Wiem również, że "Reqiuem dla snu" jest czymś, co ponownie zostawi mnie ze zniszczonym serduchem i poszarpaną psychiką. Bo jest coś, co trzeba o filmie wiedzieć. Mimo, że mamy do czynienia z fikcją, jest do doświadczenie tak namacalne, że niemal prawdziwe i gdyby nie ta wiedza oraz pewne środki techniczne, moglibyśmy powiedzieć, że jest to cholernie mocny dokument. Udokumentowane zostaje tu ludzkie życie pod wpływem narkotyków. To co bohaterowie filmu (a trzeba nadmienić, że pomimo tego, że są ćpunami, nie sposób ich nie lubić) robią dla kolejnej działki, jest momentami przerażające. Równie straszne są konsekwencje ich uzależnienia, co w ostatnim akcie widzimy. Nie chcę tutaj opisywać tych scen, ponieważ trzeba to zobaczyć, trzeba to przeżyć.
Jeśli oglądać ten film, to raczej w ograniczonym gronie, nawet samemu, nie pozwólcie, żeby cokolwiek Was rozpraszało. "Reqiuem dla snu" to wstrząsające doświadczenie, ale jest to coś, co należy obejrzeć. Powiem nawet, że jest to jeden z najważniejszych obrazów w historii kina.


Przeżyjcie to...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz