Technologia jest wspaniała. Dzięki niej mogę tu pisać, dzięki niej mamy dostęp do najświeższych informacji z całego świata, dzięki niej możemy podglądać co dzieje się na Ziemi i w kosmosie, oglądamy filmy, słuchamy muzyki, mamy telewizję, Youtube'a, Twittera... No właśnie, a co by było, gdyby właśnie te cuda postępu stanowiłyby coś na wzór chleba i igrzysk? Co, gdyby była to tylko pożywka dla mas? Nie tak dawno na portalu filmowym www.film.org.pl prowadziłem dość burzliwą dyskusję na temat tego, co dzieje się na Youtubie, jak nisko znajdują się standardy i oczekiwania widzów, jak bardzo na wzór ludzi starożytnych pragniemy krwi i rozrywki, rozumiane przez każdego bardzo indywidualnie. Między innymi takie pytania stawia Black Mirror w swoim premierowym odcinku, dodatkowo kładąc nacisk na kulturę błyskawicznej informacji i tego, jak łatwo rozprzestrzenić najbardziej szkodliwe informacje, doprowadzając jednostkę do najbardziej rozpaczliwych czynów.
Zarys fabularny jest dość prosty, otóż porwana została księżniczka Susannah, ulubienica Brytyjczyków, można powiedzieć że jest ona ich maskotką, kimś bez kogo nie wyobrażają sobie dalszej egzystencji. Porywacz ma jedno żądanie, swego rodzaju manifest. Mianowicie chce, aby premier Wielkiej Brytanii, praktycznie najważniejsza osoba w państwie zaraz po królowej, odbył stosunek płciowy... ze świnią. Taką prawdziwą. Na żywo, w prime time, na oczach milionów telewidzów. Czy to ponury żart, czy księżniczka faktycznie jest w niebezpieczeństwie? Dlaczego lud, ten sam lud, który wybiera swoich przywódców, chce żeby premier tak bardzo się upodlił? Dlaczego na Twitterze i Youtube jest to najbardziej rozchwytywany temat w historii obu portali? I przede wszystkim, czy warto tracić godność na rzecz jednej osoby, nawet "maskotki państwowej"?
Te i wiele innych pytań twórcy serialu narzucają nam praktycznie od razu, bez zabawy w przydługie wstępy, szybko przedstawiane nam są postaci tego dramatu, od razu również przechodzimy do sedna, nie jest to tani thriller polityczny, a (mimo skali wydarzenia) dość intymnie nakręcony epizod. Wygląda to jak bardzo luźna analogia pięciu etapów akceptacji śmierci: najpierw jest zaprzeczanie (przecież to nie może być prawda, ktoś robi sobie bardzo ponure żarty), gniew (który towarzyszy premierowi przez większość odcinka, złość na nieudolność współpracowników czy gniew bezsilności, gdy nie ma już żadnego wyjścia), targowanie się (próba fortelu poprzez podstawienie aktora porno do finalnej sceny), depresja (ten stan przejmuje stery w okolicach aktu trzeciego i towarzyszy nam już do końca epizodu) i wreszcie akceptacja (tego chyba nie muszę opisywać). Tutaj jednak akceptacja nie przynosi ukojenia, przeciwnie, niszczy życie premiera, rujnuje jego psychikę, choć światełkiem w tunelu wydaje się odbiór jego czynu przez opinię publiczną. No właśnie, powróćmy na chwilę do samego clue epizodu. Trzeba przyznać, że jest to mocne otwarcie, od samego początku ciężko uwierzyć w to, co dzieje się na ekranie, na nieprzygotowanego widza czeka ciężko nakreślony ton, przede wszystkim kolorystycznie, jest szaro, ponuro, brakuje życia w kadrach. Jest to efekt zamierzony, tu nie ma się z czego cieszyć, zwłaszcza gdy zdamy sobie sprawę jacy tak naprawdę są ludzie, jak bardzo potrafią się zacietrzewić, aby znaleźć tanią rozrywkę, zwłaszcza kosztem polityka. Twórcy pokazują nam drugą stronę internetowego medalu, bo przecież jak łatwo z upodlenia ludzkiego zrobić spektakl, jak łatwo jest sprowadzić kogoś do psychicznej nędzy tylko dla swojej rozrywki. Najmocniejszym momentem całego odcinka jest scena, w której premier zdaje sobie sprawę, że kompletnie nie ma wyjścia, nie może już się cofnąć, jest pod presją zarówno opinii publicznej jak i (co najważniejsze) rodziny królewskiej. Nie może uciec, nie pod okiem kamer. Jest jak szczur w pułapce, z której nie ma już odwrotu.
Finał jest ciosem w twarz, jest zarówno bolesny, jak prowokujący do myślenia, nie jest to z pewnością katharsis na jakie mogliśmy liczyć. I tu leży siła Black Mirror, mimo tego że zarzuca się serialowi, iż wali w depresyjne tony, to nie sposób nie zwrócić uwagi na fakt, że tak właśnie tutaj miało być. Zostać zmuszonym do myślenia to wcale nie jest nic niedobrego, przeciwnie, czy technologia nie idzie w kierunku, w którym nie będzie już miejsca dla wolnej myśli, czy media społecznościowe staną się oskarżycielem, sędzią i katem jednocześnie? Zwróćcie uwagę na to, że jest wiele przypadków, w których mamy z tym do czynienia, społeczny lincz przeniósł się z podwórek czy wsi do social media i The Natonal Anthem na to właśnie próbuje zwrócić naszą uwagę, tak właśnie miało to wyglądać. Zaiste, zaczęło się od trzęsienia ziemi.